Był środek nocy z 26 na 27 grudnia 2020 roku. Okres Świąt Bożego Narodzenia. Czas niezwykle magiczny, który większość ludzi spędza z rodziną i najbliższymi osobami. Niestety dla familii Huberów minione święta zakończyły się wielką stratą. 

Jeszcze nie spałem, więc przeglądałem sobie Twittera i nagle wyskoczyła mi informacja z oficjalnego profilu All Elite Wrestling, że Brodie Lee nie żyje…

Nie ukrywam, że ta wiadomość bardzo mnie dotknęła. Byłem w szoku dobrych kilkanaście minut i nie mogłem uwierzyć, że to prawda. Zadawałem sobie w głowie mnóstwo pytań. Jak do tego doszło? Dlaczego młody facet umarł tak nagle? My fani, myśleliśmy, że Brodie po prostu zrobił sobie przerwę od wrestlingu, by podleczyć urazy i wróci niebawem do akcji i spróbuje odebrać z rąk Cody’ego mistrzostwo TNT.

Niestety tak się nie stało. To cholernie zabolało. Odświeżałem co chwilę Twittera i zalewały mnie niezwykle wzruszające i chwytające za serce wpisy osób ze świata pro wrestlingu. Płakać mi się chciało. Uroniłem parę łez. Ta śmierć mną bardzo wstrząsnęła. Zapewne dlatego, że była tak niespodziewana. Takie są najgorsze. Jest człowiek i nagle znika, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 

Było wiele tragicznych odejść w naszej ukochanej rozrywce, ale to obok śmierci Hany Kimury odczułem najmocniej. Zmarł wspaniały wrestler, ale przede wszystkim cudowny ojciec i mąż, który przez chorobę opuścił kochającą rodzinę. Siedziałem do rana i oglądałem sobie wspominkowe filmiki z Brodiem, wypowiedzi gwiazd wrestlingu na jego temat i wszystkie te pożegnania. Było mi przykro.

Po szoku, który cała wrestlingowa społeczność przeżyła tamtej nocy, dowiedzieliśmy się, że Jon Huber chorował na chorobę płuc, która na tyle je wyniszczyła, że nie było już dla niego ratunku. Życie jest bardzo kruche i nieprzewidywalne, wiele razy dociska nas do ziemi i nie pozwala wstać. Ameryki nie odkryłem. Brodie odszedł od nas zbyt wcześnie, miał wiele do zaoferowania w profesjonalnych zapasach i pewnie święciłby jeszcze nie jeden duży sukces w swojej karierze.

Piszę ten artykuł nad ranem, a więc jest to idealna pora na moje wspomnienia z Lukiem Harperem, Brodiem Lee i Jonem Huberem – trzy w jednym, ale co to było za wspaniałe trio, że można opowiadać i opowiadać…

Rodzina Wyatta, pojedynek z Deanem Ambrosem na Extreme Rules i zdobycie tytułu Interkontynentalnego

Moje najlepsze momenty z udziałem Luke’a Harpera to te, w których działał solowo, chociaż okres szalonej rodzinki również wspominam bardzo ciepło. Pamiętne boje z The Shield, rywalizacja z Kanem, czy także Danielem Bryanem – było tego naprawdę sporo w ich przypadku. W tamtych czasach to Bray Wyatt był w blasku reflektorów, a reszta stajni była jedynie ciekawym dodatkiem, takie są fakty. Dlatego myśląc o Harperze w głowie odtwarza mi się jego przedziwna walka z Ambrosem na Extreme Rules 2015, gdzie w trakcie pojedynku odjechali samochodem i wrócili dopiero po jakimś czasie, gdy przeprowadzano wywiad z New Day. Pewnie mało kto pamięta tę walkę, która była jedną z wielu tej dwójki, lecz tak bardzo zapisała się ona w moim umyśle, że do dziś ją wspominam.

Pojedynek z Dolphem Zigglerem na RAW z 17 listopada 2014 roku był dla Harpera historyczny. Zdobył swój pierwszy i jak się okazało ostatni solowy tytuł w organizacji McMahonów. Title reign nie potrwał zbyt długo, bo zakończył się na gali TLC 2014, gdzie Show Off odzyskał złoto w Ladder Matchu.

Był to czas, w którym były członek Wyatt Family rozkwitł i występował regularnie jako solowa gwiazda. Wierzyłem, że stanie się ważniejszą postacią w federacji i po runie z IC Title będziemy oglądać Harpera w najważniejszych starciach. Jak się potem okazało, jedynym takim wielkim starciem był Survivor Series Match pomiędzy drużyną Johna Ceny i The Authority.

Main event w WWE nie był jednak dla niego pisany i po krótkim panowaniu z tytułem IC w 2014, a także bardzo dobrym występie w starciu z drabinami na WrestleManii 31, którego stawką także był pas Interkontynentalny, wrócił do występów u boku dawnych przyjaciół i Brauna Strowmana – nowego członka frakcji Braya Wyatta, która została reaktywowana w 2015 roku. Był częścią feudów z Romanem Reignsem, Deanem Ambrosem, Brohters of Destruction oraz ekipą ECW, na której czele stali Dudley Boyz.

Szkoda również, że Harper nie został zaangażowany w pojedynek Wyatta z Ortonem na WrestleManii 33. Byłoby to świetne rozwiązanie i zarazem ulepszenie starcia wcześniej wspomnianych zawodników. Pod koniec swojej przygody z World Wrestling Entertainment oglądaliśmy go w drużynie Bludgeon Brothers, którą tworzył z Erickiem Rowanem – zdobyli pasy tag teamowe SmackDown i obronili je na WrestleManii 34.

Huber w organizacji McMahona był tag teamowcem z aspiracjami na więcej, ale jego run potoczył się w nieco innym kierunku. Przeżył fajne chwile, zdobywał pasy tag teamowe i tytuł IC, był również częścią jednej z najbardziej charakterystycznych stajni w historii WWE. Bardzo dobrze wspominam tamte lata, pomimo tego, że Harper nie był topową gwiazdą i w hierarchii znajdował się na dalszych miejscach.

The Exalted One, czyli Brodie Lee w roli przywódcy Dark Order

Byłem zadowolony z faktu, że Brodie Lee trafił do All Elite Wrestling. Wiedziałem, że znalazł się we właściwym miejscu, w którym będzie mógł rozwinąć skrzydła i pokazać światu to, czego nie było mu dane zaprezentować w World Wrestling Entertainment. Od dłuższego czasu zapowiadano debiut lidera Dark Order i gdy w końcu poznaliśmy tę osobę, bardzo się cieszyłem, że to właśnie Brodie nim został.

Piękny był to czas. Każdy występ Brodiego, jego walki oraz segmenty doskonale pokazywały, jak utalentowanym wrestlerem i performerem jest. Oglądanie go w AEW było niezwykłą przyjemnością, którą niestety nie było nam dane się zbyt długo cieszyć. Zdobył pas TNT, był charyzmatycznym liderem nowopowstałego ugrupowania, walczył w main evencie Double or Nothing z Jonem Moxleyem o AEW World Title, a także stoczył pamiętną batalię z Codym w Dog Collar Matchu, w który finalnie okazał się ostatnią walką w jego karierze.

Występował w All Elite Wrestling w erze pandemicznej, która niestety uniemożliwiła walki przed publicznością. Nie doczekał gal z udziałem fanów i na pewno niesamowitej reakcji na jego osobę, którą zgotowaliby mu fani w trakcie jego debiutu. Rochester, czyli rodzinne miasto Brodiego, gościło jedną z gal AEW, przykre, że Lee nie doczekał się występu przed swoją publiką.

Gdyby nie przedwczesne odejście, kariera w organizacji Tony’ego Khana i spółki byłaby dla 41-latka jeszcze piękniejsza, niż te parę miesięcy, podczas których raczył nas swoimi niesamowitymi występami. Zapisał się w krótkiej historii federacji w piękny sposób. Był gwarancją tego, że za każdym razem dostaniemy świetne show z jego udziałem. 

Jon Huber był przykładem i wzorem do naśladowania

Nie jest łatwą sztuką być dobrym człowiekiem, ojcem i mężem. Pisałem już o karierze Hubera, o moich ulubionych wspomnieniach z udziałem jego skromnej persony, a więc teraz trochę życiowy wątek. Najbardziej w kwestii śmierci Jona dotyka fakt, że odszedł facet, który bardzo kochał swoją rodzinę, miał świetny kontakt ze swoimi dziećmi i był przykładnym mężem dla swej żony Amandy. Nagle życie przewraca się do góry nogami i wytwarza się wyrwa, bo najbardziej bliska im osoba traci życie. To w tej historii jest najboleśniejsze. Dzieci straciły tatę, Amanda życiowego partnera i zarazem najlepszego przyjaciela, jak pisała o Jonie w pożegnalnym wpisie.

Przeżyli z nim wspaniałe chwile, które na zawsze pozostaną w ich pamięci. Teraz jest lżej niż w dniach kiedy odchodził. Brodiego już nie ma, ale zostały wspomnienia, w których będzie żył z nimi i nami na wieki.

Wzruszające pożegnanie…

Na sam koniec mojego artykułu wspominającego Brodiego Lee, wrzucam link do powyższego materiału z celebracji jego życia, którą zorganizowało AEW podczas specjalnego odcinka Dynamite poświęconemu jego życiu i karierze.

Never forget you, Mr. Brodie Lee. 

Więcej postów