WWE Royal Rumble 2022 – Opinia
Od Royal Rumble minęło kilka dni, a emocje po gali zapewne już nieco ostudzone. Dawno nie pisałem nic o galach federacji Vincentego, a moja ostatnia opinia z gali WWE, to ta z zeszłorocznego SummerSlam. Nie mam ochoty na oceny oraz bawienie się w Dave’a Melztera, a więc w nieco inny sposób zrecenzuje tegoroczne Rumble. Będzie to bardziej forma artykułu, niż standardowej opinii, którą dobrze znacie.
Royal Rumble od zawsze było jedną z moich ulubionych gal PPV. Człowiek czekał cały rok, nakręcał się i liczył, że WWE da nam ekstra show wypełnione niespodziankami, powrotami oraz rozpocznie programy na najwspanialszą ze scen. Pamiętam rok 2010 i legendarny już powrót Edge’a po kontuzji ścięgna Achillesa. To było coś. Ktoś może powiedzieć, że teraz już nie produkują tak spektakularnych wydarzeń, czyżby? AJ Styles 2016, Edge 2020, jest w czym wybierać. Dodajmy do tego powracającą Rondę z tego roku i możemy stwierdzić, że dostajemy fajne rzeczy od WWE. Prawda, czasem potrafią zaskoczyć czymś pozytywnym, to trzeba jak najbardziej docenić, bo robią to naprawdę rzadko.
W tym roku mam zastrzeżenia jedynie do tytułowych Rumble Matchy, ponieważ krótko mówiąc, były one zabookowane od czapy. Scenariusz prosty, bez czegoś, co by nas porwało. U kobiet powrzucali wrestlerki z obecnego rosteru + zawodniczki sprzed lat. Do plusów warto dopisać wytęp Mickie James i powrót Rondy Rousey. U mężczyzn wystąpili tylko wrestlerzy aktualnie rywalizujący w federacji, nie licząc oczywiście gościa z Jackassa oraz Shane’a McMahona, który najprawdopodobniej już wyfrunął z imperium swojego ojca, jak również rapera Bad Bunny’ego. Reszta show była w miarę dobra, początkowo nawet bardzo dobra, jak w pojedynku otwierającego show.
Samo wejście Rollinsa do ringu było świetnym odwołaniem do przeszłości, a co dopiero cała walka, która według mnie została zabookowana bardzo dobrze. Komuś może nie podobać się finisz z dyskwalifikacją i porażką Reignsa. Według mnie zakończenie walki w ten sposób było dobrym rozwiązaniem. Seth tak bardzo wszedł do głowy Tribal Chiefa, że ten utracił nad sobą kontrolę. Nikt w tym starciu na niczym nie stracił, Roman zniszczył Setha, a ten jakby nie patrzeć wygrał pojedynek. Szkoda jedynie, że ich feud nie będzie kontynuowany i rozstrzygnięcie poprzez DQ będzie ostatecznym, ale cóż, nie zawsze jest idealnie. Mieliśmy masę odwołań do The Shield, co mi się bardzo podobało. Wejście Rollinsa w stroju Shield, o którym pisałem, Powerbomb na stół komentatorski, ofiarna próba zbicia żółwika z Romanem i spot tuż po zakończeniu pojedynku, w którym Reigns uderza Setha stalowym krzesełem. Flashbacki z 2014 roku i rozbicia Tarczy od razu się uaktywniły. WWE zrobiło coś fajnego, i ja bardzo to doceniam. Bawiłem się świetnie.
Dobra, ciepłe słowa o pojedynku wrestlingowego jokera z wodzem plemienia zostały napisane, więc teraz czas na kobiecy Royal Rumble Match. To już piąte starcie w historii, co pokazuje nam, jak szybko przemijają lata. Pierwszy mecz wygrała Asuka, potem mieliśmy Becky Lynch, w 2020 Charlotte Flair, a w zeszłym roku triumfowała Bianca Belair. Przyznam, że w tym roku popadłem w podjaranie się ewentualnymi powrotami. Z każdym kolejnym slotem liczyłem, że wpadnie Bayley, której nie widzieliśmy od dawna z powodu kontuzji. Paige, o której mówiło się, że ponoć jest blisko dostania zielonego światła do powrotu. Miałem nadzieję na jednorazowy występ AJ Lee. Dałem się wciągnąć w podkręcane własnymi myślami scenariusze, które w realu miały mały procent szans na spełnienie. W kwestii zwyciężczyni pod uwagę brałem Sashę Banks, która wróciła niedawno na SmackDown. Bianca miała jakieś szanse, ale wygrała przed rokiem, więc nie obstawiałem jej zwycięstwa. Charlotte też odpadała. Ciężko było wytypować tę, która wygra bilet na WrestleManię. Nie był to emocjonujący pojedynek, z ciekawą historią. Po prostu kolejne zawodniczki wchodziły i były eliminowane.
Kapitalnie wypadł występ Mickie James, bo wyszła z tytułem IMPACT Knockouts, usłyszeliśmy Hardcore Country, i ogólne fajnie się zaprezentowała. Fajnie było zobaczyć Litę, która przeżywa drugą młodość. Siostry Bella na plus, choć nie mam chęci oglądać ich regularnie. Miły reunion Liv Morgan i Sarah Logan. Resztę odrestaurowanych na jedną noc gwiazd typu Kelly Kelly, wymieniłbym na wrestlerki z NXT 2.0. Niesmaczne było również potraktowanie Sashy Banks, która totalnie straciła całe momentum, którego nabrała po SmackDown. Zelina sobie ją wyeliminowała i tyle. Taki oto koniec faworytki. Wynagrodzenie niezbyt ciekawie spędzonego czasu na oglądaniu Rumble przyszło pod koniec walki, gdy z numerem 28 wbiła Ronda Rousey. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Konkretny powrót, super reakcja publiki i zwycięstwo, które zapewne oburzyło sporą część wrestlingowego community. Rowdy wyrzuciła z meczu Charlotte, co dało jasno do zrozumienia, że być może to właśnie ona będzie jej rywalką na Manii. Dobrze widzieć Rousey z powrotem w kwadratowym pierścieniu. Tęskniłem.
Kolejnym akcentem tegorocznego Royal Rumble był pojedynek o mistrzostwo kobiet RAW. Całkiem dobrze zbudowano Doudrop na ostatnich epizodach czerwonej tygodniówki i z radosnej dziewczyny, którą wysługiwała się Eva Marie, dostajemy pewną siebie wrestlerkę, która robi świetną robotę w ringu. Krótka rywalizacja z Becky wypadła przyzwoicie, czego idealnym przykładem są ostatnie wydarzenia z ich udziałem. Starcie na Rumble było takie, jakie sobie wyobrażałem. Dużo ofensywy Doudrop, pokazanie jej z mocnej strony i wyrównany mecz, w którym Lynch nie była wcale jakimś dominatorem, który ma pewność, że wygra. Z takim bookingiem Doudrop może w przyszłości stać się jedną z czołowych postaci na RAW, bo już teraz daje radę i dostaje dużo czasu w telewizji.
Dream Match. Pojedynek, którego jeszcze w historii nigdy nie widzieliśmy. Starcie dwóch potężnych wrestlerów z przeszłością w MMA. Zapowiadało się zacnie, niestety w praniu wyszło marnie. Walka Brocka Lesnara z Bobbym Lashleyem nie była oczywiście tragiczna, czy coś w ten deseń. Jednak mając pewne oczekiwania wobec niej, człowiek może się w pewnym sensie zawieść. Jeśli coś jest pierwszy raz, to zazwyczaj wychodzi z tego coś wyjątkowego. Tutaj mam wrażenie skupiono się na tym, żeby po prostu odbębnić pojedynek i podpromować walkę Romana z Lesnarem na WrestleManii 38. Solidny mecz, bez fajerwerków, trochę Suplex City, rozwalona barykada i nieczysty finisz. Ponowne złączenie duetu Reigns & Heyman troszkę mnie zaskoczyło, bo sądziłem, że Paul zostanie już przy swoim pierworodnym kliencie.
Feud, który był prowadzony całkiem znośnie i choć czasem sztucznie go przedłużono poprzez segmenty ślubno-rocznicowe z udziałem Miza i Maryse, które były niszczone przez małżeństwo Copelandów, przyjemnie się go oglądało. Na Day 1 Edge zwyciężył z Mizem, co jednak nie oznaczało zakończeniu historii tej dwójki. Miło było ponownie zobaczyć Beth w kwadratowym pierścieniu, w dodatku razem z będącym w świetnej formie mężem. Maryse i Mike jak zwykle odgrywali rolę typowego celebryckiego małżeństwa, które lubi być w centrum uwagi i świetle reflektorów. Edge i Beth Phoenix to ich zupełne przeciwieństwo, legendy WWE i ludzie, którzy mieli bogatą karierę w federacji. Lekkim zaskoczeniem było dla mnie to, że pojedynek ten odbył się w co-main evencie, bardziej obstawiałem starcie Brocka z Lashleyem w meczu poprzedzającym walkę wieczoru. Liczę, że teraz na Edge’a czeka jakaś ciekawa rywalizacja, najlepiej z AJ Stylesem.
I przechodzimy do meritum. Najważniejszego wydarzenia tegorocznej gali Royal Rumble. Męskiego Rumble Matchu, który bezdyskusyjnie można nazwać jednym z najgorszych w historii, a na pewno najgorszym w ostatnich latach. Przeleciał mi przed oczami w mgnieniu oka i nic konkretnego sie w nim nie wydarzyło. WWE teasowało wielkie rzeczy, strony wrestlingowe w USA podsycały wielkie powroty i debiuty, do których miałoby dojść. Chris Jericho, Jon Moxley, Will Ospreay, Moose, a nawet była mowa o Kazuchika Okadzie. Ja podchodziłem do sprawy z dystansem, bez żadnego nakręcania się na niewiadomo co. Liczyłem jedynie mocno na zwycięstwo AJ Stylesa, ale po rezultacie walki Lesnar vs. Lashley, byłem pewien, że Bestia pojawi się w Rumble i je wygra. To było zbyt łatwe do przewidzenia, więc nawet się nie oburzałem, że Brock wygrał tytułowy pojedynek. Nie jestem zawiedziony faktem, że to Lesnar zwyciężył, zdecydowanie bardziej smuci mizerny poziom Royal Rumble Matchu, który nie zawierał tych momentów, o których będziemy mówić za kilka lat. Nie było niespodzianek, powrotów, debiutów. Shane McMahon, facet z programu Jackass i najlepszy celebryta w historii pro wrestlingu. To jedyne wyjątki w starciu. Przede wszystkim nie było konkretniej historii. Wrestlerzy wchodzili do meczu i się nawzajem eliminowali. Nie mieliśmy tutaj żadnego dobrze zarysowanego story, na którym opierałaby się walka.
Bad Bunny wszedł do ringu i od razu zrobił wielkie show. Facet jest bardziej elektryzujący niż połowa rosteru World Wrestling Entertainment. Nauczył się robić Canadian Destroyer w kilka miesięcy + robi świetne wrażenie swoją pracą w ringu. Mam nadzieję, że zostanie zaangażowany w jakąś walkę na WrestleManii. Najbardziej żenujący momentem tego Rumble Matchu była według mnie eliminacja Stylesa przez Madcap Mossa. AJ wychodzi z numerem jeden, jako faworyt do zwycięstwa, a wyrzuca go komedyjna postać. Kurtyna. Wejście Brocka Lesnara to formalność, na którą czekałem od początku walki. Gdybym miał wskazać jakiś plus tegorocznego Rumble panów, to zdecydowanie byłaby to konfrontacja Brocka z Drew McIntyrem w finałowej dwójce. Świetny stardown, nawiązanie do starcia sprzed dwóch lat i tego, jak Szkot wyeliminował Bestię z pojedynku. Tutaj mieliśmy oczywiście zgoła odmienny scenariusz i sukces Brocka, ale przynajmniej dostaliśmy coś fajnego na sam koniec, bo całość jest do zapomnienia.
Obserwuj nas na: twitter.com/MyWrestling2015
Śledź nas na: facebook.com/mywrestlingpl