NXT 2.0 funkcjonuje już od kilku miesięcy i jest to wystarczający czas, by wyrobić sobie konkretne zdanie na temat kolorowego obecnie brandu. Tęsknota za złoto-czarną erą jest zrozumiała, bo zdecydowanie były to najlepsze czasy, które teraz pozostają jedynie piękną kartą historii. Czy nowe NXT będzie w stanie zdobyć tak duży rozgłos, jak poprzednie? Są hitem czy kitem? O tym w dzisiejszym tekście.
Nostalgia za dawnym NXT
Wielu fanów popada w nostalgię i wraca wspomnieniami do czasów, gdy NXT budowane było na gwiazdach, których w obecnym rosterze już nie ma. Ze starej gwardii ostał się jedynie Tommaso Ciampa, który zapewne też wkrótce zakończy swoją przygodę z trzecim brandem. Mój hype na NXT zaczął się w 2014 roku. Kevin Owens vs. Sami Zayn, potem świetny program Sashy i Bayley rok później. Następnie czasy DIY, dominacja UE i tak naprawdę wiele więcej cudownych rzeczy. Było tego tyle, że ciężko to tutaj wypisać, bo musiałbym pisać bez końca.
Świetny wrestling, ekscytujące walki i produkt, który wszyscy pokochali. Sam byłem wielkim fanem złoto-czarnej ery i tego, co Triple H zbudował na przestrzeni ostatnich lat…
Ale
Ileż można jechać na tej nostalgii? No właśnie. Prawda jest taka, że NXT w tamtym systemie nie miało już prawa bytu. Już w swojej ostatniej fazie nie był to tak wspaniały brand jak dawniej, a gdy rozbita została The Undisputed Era, moim zdaniem czar prysł. Następnie Adam Cole i spółka opuścili NXT, podobną drogę obrał Johnny Gargano, symbol i serce „Black and Gold” ery, który jeszcze załapał się na kolorowe NXT, ale był w nim pierwszoplanową postacią.
Bez czołowych gwiazd tamten projekt nie miał jak dalej funkcjonować i był po prostu skazany na zakończenie. Dużą rolę miało w tym All Elite Wrestling, które zjadało w ratingach najbardziej jakościowy wówczas brand federacji. Vince McMahon i Nick Khan nawet się nie zastanawiali i doprowadzili kochane przez wszystkich złote NXT do końcowego procesu.
Dobrze wiesz że tęsknię – tak brzmi tytuł piosenki Wiktora Dyduły, jednego z uczestników ostatniej edycji muzycznego programu The Voice of Poland. Muszę przyznać, że ja też, i to nawet bardzo za dawnym NXT, ale w pewnym momencie byłem świadomy tego, że dalej już to nie będzie funkcjonowało w znanym systemie.
Vince McMahon zmienił NXT w sports entertainment brand. Nadał nową nazwę i rozpoczął rewolucję, w której główne role odgrywają młode gwiazdy tworzone przez samą organizację i doświadczeni zawodnicy pokroju Ciampy czy Zigglera, który niedawno przejął główne mistrzostwo. Widzimy pewne balansowanie na linii dużych nazwisk z tymi, które dopiero zaczynają drogę do zostania topowymi gwiazdami.
NXT 2.0
Gdy WWE przedstawiło nam kolorowe NXT 2.0, kompletnie nie byłem przekonany do tego projektu. Fluorescencyjne barwy, szybkie wprowadzanie nowych talentów i zmniejszanie roli starej gwardii mnie po prostu nie kupiło. Nie jestem fanem szybkiego przeskoku i robienia czegoś od czapy. Tutaj mam wrażenie zastosowano efekt zmiany, która niekoniecznie dobrze wpłynęła na jakość serwowanego produktu.
Doskonale rozumiem fakt, że McMahon chciał zmienić NXT i zrobił to po swojemu, ale czy dobrze? Tu możemy zacząć dyskusję bez końca, bo temat ciężko wyczerpać. Gdy jego ręce złapały dziecko Triple H’a i zaczął robić wszystko wedle swojego widzi mi się, „najlepszy” według większości fanów brand przemienił się w dziwny twór, który funkcjonuje nie do końca tak, jak powinien.
Mamy doświadczone gwiazdy, młode talenty, których nawet wcześniej nie znaliśmy, są też ci, którzy przybywają do NXT w kwestii udowodnienia, że nadal są „hot” i mogą robić wrestling na topowym poziomie. Trochę taki misz masz, gdzie oglądamy to i tamto, poznajemy nowe talenty i wrzucają nam do gardeł coś, co możemy kojarzyć z głównego rosteru. Bo ja właśnie w ten sposób odbieram ten produkt. Przyszli Vince i Khan, zamieszali, i zrobili galę na wzór main streamowej rozrywki sportowej, gdzie pro wrestling jest na drugim planie.
Tytuł artykułu to „Hit czy kit”. Moja opinia na temat NXT 2.0, do którego nie przekonałem się w pełni i raczej się nie przekonam w najbliższym czasie. Totalnie nie podoba mi się obecny koncept i tęsknię za starym, dobrym produktem, którym federacja karmiła nas przez kilka lat. Jak wcześniej pisałem, byłem świadomy, że dawne dzieje były skazane na przejście do lamusa. Przyszło nowe, nowe, które ma potencjał, lecz na ten moment nie został on jeszcze wykorzystany.
Bliżej mi do stwierdzenia, że 2.0 to na chwilę obecną KIT, aczkolwiek daję im szansę i mają mój kredyt zaufania, ponieważ nie chcę skazywać tego projektu na porażkę. Przez te miesiące od startu nowego NXT, nie podbili mojego serca, zostałem odrzucony i przestałem je regularnie oglądać. Co jakiś czas lukam, co tam w trawie piszczy i tym, co bardzo mi się podoba w kolorowym brandzie, jest wypromowanie dwójki, przed którą klaruje się świetlana przyszłość.
Bron Breakker i Cora Jade niewątpliwie są HITEM młodej generacji. Młody Steiner został nawet mistrzem NXT i na dobre zaczął nową kartę w historii trzeciego brandu WWE. Cora była znana już wcześniej za sprawą swoich występów na scenie niezależnej. Teraz stała jeszcze bardziej popularną wrestlerką, a przypominam, że dziewczyna jest z rocznika 2001. Bron już na starcie dostał główne złoto i jestem pewien, że w niedalekiej przyszłości będzie jedną z głównych postaci w main rosterze. Cora w ten weekend powalczy z Mandy Rose o NXT Women’s Championship i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że młoda zawodniczka przejmie tytuł.
Hit czy kit?
Powiem tak, gdzieś pomiędzy. NXT 2.0 jest dość młode i w przyszłości może stać się brandem, do którego wrócę i będę śledził jak dawne złoto-czarne. Teraz nie potrafię się przekonać i czekam na rozwój wydarzeń. Liczę, że kiedyś będzie to produkt, który będzie miał ręce i nogi. W którym serwowany będzie najwyższej jakości wrestling i pokochamy go tak samo, jak tamten w latach 2014-2021.