Mam pewien problem z artykułami analizującymi pod każdym kątem oglądalność wrestlingu. Padają liczby bezwzględne, udziały w grupach wiekowych – ba, show jest rozbijany nawet na kwadransy by snuć wnioski że „widzowie w trakcie promo zawodnika X przełączyli na inny kanał”. Na tej podstawie prowadzi się rozważania nad dalszym rozwojem federacji lub szuka zależności pomiędzy spadkiem oglądalności a równolegle emitowanymi programami sportowymi. Nawet Tony Khan pochwalił się dziś wyższym ratingiem dla Dynamite. To akurat efekt chwilowy dzięki pokazaniu migawki z obecnym pracownikiem WWE 🙂 A poza tym Tony nie jest dobrym wyznacznikiem czegokolwiek, o czym pisałem wczoraj.

No dobrze, zatem spróbujmy trochę odczarować temat.

Mam wrażenie, że autorzy ratingowych wynurzeń zatrzymali się w latach 90. na poziomie słynnego Monday Night War. Tytułem wprowadzenia dla młodszych fanów: od połowy lat 90. obie największe ówcześnie federacje, czyli WCW i WWF (dziś WWE) emitowały równolegle swój flagowy program w poniedziałkowe wieczory – odpowiednio Nitro i RAW. Bardzo silna konkurencja powodowała, że poziom tych show był naprawdę wysoki – bardzo często dochodziło do pojedynków klasy Pay-Per-View, a pasy w poniedziałki zmieniały właścicieli.  Wisienką na torcie jest słynna historia o tym, jak Tony Schiavone podczas WCW Nitro zaspoilerował zdobycie WWF Championship przez Mankinda z nadzieją, że zniechęci ludzi do zmiany kanału. Efekt był zupełnie odwrotny.

I tak, w październiku 1995 roku oglądalność obu programów była na poziomie ok. 2,5 mln widzów. W roku 1996 WCW wysunęło się na prowadzenie, gromadząc 3-3,5 mln widzów – o milion więcej niż konkurencja. „Mijanka” nastąpiła w roku 1998 i WWF potrafiło dobić nawet do 7 (sic!) mln widzów, podczas gdy WCW zakotwiczyło na poziomie 2 milionów. Czyli mówimy o 5 – 10 milionach osób jednocześnie oglądających wrestling w amerykańskiej telewizji w drugiej połowie lat 90.! Chcecie to obejrzeć na fajnym wykresie?

Teraz przewijamy taśmę o jakieś 25 lat do przodu. WCW dawno zostało kupione przez WWF. Nastąpiła globalizacja biznesu – WWE podróżuje ze swoim show po całym świecie, docierając nawet do Polski. I oczywiście internet rozwinął się w niewyobrażalny sposób, stając się dla wielu głównym medium łączącym ze światem rozrywki.

Wróćmy zatem do cyferek. W ostatnim roku ratingi czołowych programów były na następującym poziomie:

  • WWE Smackdown: 2-2,5 mln
  • WWE RAW: 1,4-1,9 mln
  • AEW Dynamite: 800-900 tys
  • WWE NXT: 600-700 tys
  • AEW Collision: 320-500 tys
  • AEW Rampage: 320-400 tys

Zauważmy, że programy te lecą w różne dni tygodnia (tylko Smackdown i Rampage się pokrywają). Czy patrząc zatem na same cyferki możemy wysnuć wniosek, że wrestling stał się mniej popularny niż ćwierć wieku temu? Wszyscy intuicyjnie czujemy, że jest wręcz odwrotnie.

Ile osób nagrywa gale z telewizji na DVR i ogląda je w dogodnym dla siebie terminie? Ile osób korzysta z Peacock, Triller.tv, nielegalnych streamów, mediów społecznościowych? Ogląda powtórki na lokalnych stacjach? (jak nasze Extreme Sports). Czy ktoś dysponuje wiarygodną całkowitą liczbą widzów? Takich danych nie widziałem. Dlatego emocjonowanie się ratingami nie ma najmniejszego sensu. Są pewnym (prestiżowym) wyznacznikiem popularności, ale nie prawdą absolutną. Miarą sukcesu jest też zapełnianie hal, sprzedaż PayPerView i merchandisu – i o tym należy pamiętać.