Site icon MyWrestling

#Subiektywnie 6 (1/3): PWG BOLA 2016 – Night 1

Czas na kolejną, w oczekiwaniu na WWE Hell in a Cell, część #Subiektywnie. Tym razem zabieram się za PWG BOLA 2016. Podzieliłem ten wpis na trzy części, każdy post będzie dotyczył innego dnia tego turnieju. Ważny jest fakt, że ocenie podlegają tylko walki turniejowe.

PWG Battle of Los Angeles 2016
Night 1

Marty Scrull vs. Pentagon Jr – *** i 1/2*

Bardzo przyjemna walka, jak na początek tegorocznego BOLA. Marty głównie pracował w pierwszej części walki, dlatego z przebiegu walki, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby wygrał Pentagon. Wynik jednak był inny i osobiście nie narzekam z tego powodu. Mistrzostwo ringowe to nie było, jednak jeżeli można traktować tą walkę jako opener, to było to bardzo udane otwarcie.

Jeff Cobb vs. Ricochet – *** i 3/4*

Zaskoczył mnie pozytywnie Cobb, bo nie miałem okazji oglądać go wcześniej. Stosunkowo niedawno pojawił się na scenie niezależnej, jednak jest w nim potencjał. Na Richocheta w drugiej rundzie czeka zwycięzca walki Trevor Lee vs. Kamaitachi. Wygra zapewne ten pierwszy, a z Richochetem mogą wykręcić bardzo ciekawe starcie.

John Hennigan (John Morrison) vs. Matt Sydal (Evan Bourne) – ***

Nie porwało to za bardzo, nie wkręciłem się w ten pojedynek. Tempo było mizerne i nie zaserwowali oni nic, czym można było się zachwycać. Walka do zapomnienia. Ktoś może się przyczepić, dlaczego trzy gwiazdki i tak poleciały na konto Sydal vs. Hennigan. Moja odpowiedź, to po prostu wysokie wymagania względem tegorocznego BOLA, a ta walka była typową „średniawką”.

Fenix vs. Will Ospreay – ****

Wow, co tam się działo. Na początku walki obaj latali z jednej strony ringu do drugiej i pomimo faktu, że jestem fanem takich spotfestów, to nie do końca było to, co chciałem od tej dwójki zobaczyć. Później się nieco uspokoili, jednak kilka akcji które wykonali w ringu było… niepowtarzalnych. Specjalnie używam właśnie tego słowa, bo były momenty, których nie będzie się dało powtórzyć za nic, w tak wyjątkowy sposób. Szkoda, że Fenix odpadł. Sama walka jednak była świetna. Ospreay vs. (najprawdopodobniej) Kyle O’Reilly? Biorę w ciemno.

Zack Sabre Jr vs. Tommy End – ****

Wolno się rozkręcali. Tommy dał z siebie wszystko, były typowe dla walki Zacka akcje z przygotowywaniem sobie danej części ciała pod końcówkę, plusik więc za wrzucenie jakiejkolwiek psychologii ringowej. Pokręcona (dosłownie) dźwignia na koniec, obaj stworzyli po prostu dobre show i fajnie się to oglądało. Zack jako mistrz przechodzi dalej i druga runda dla niego to walka z kimś z dwójki Rhodes/Calihan. Można zacierać ręce.

Chris Hero vs. Jushin „Thunder” Liger – ***

Fajnie było zobaczyć Ligera w ringu PWG, zawsze to coś nowego i przy okazji jednorazowego, co dodaje wyjątkowości temu momentowi. Nie poznaję za to Chrisa Hero, koleś który jeszcze 3 lata temu był na kontrakcie w WWE i każdy fan sceny niezależnej w niego wierzył (bo to przecież Chris Hero), wygląda teraz tragicznie, jeżeli chodzi o formę fizyczną. Po jego odejściu z WWE nie miałem wielu okazji, by oglądać go w akcji, więc może niczego wielkiego nie odkryłem, jednak po prostu stwierdzam fakt. Ma umiejętności, jednak troszeczkę… się obija jeżeli chodzi o swoje ciało. Walka nie porwała, ważniejszy był raczej początek i przywitanie japońskiej legendy. Hero przechodzi dalej i to tyle.

Drabinka turniejowa po pierwszym dniu BOLA:

 

 

Exit mobile version