Recenzja z Tygrysicem: SmackDown LIVE 25/04/2017

Od WrestleManii gale SmackDown LIVE nie należą do najbardziej porywających. Kiepska passa niebieskich nie może trwać jednak nieskończoność. Prawda? PRAWDA?
Shinsuke Nakamura & Dolph Ziggler Promo
Jeśli ktoś ma rozbudzić widownię na całą resztę wieczoru, to z pewnością Shinsuke Nakamura. Japończyk wyszedł na ring aby udzielić wywiadu Renee Young, jednak nie dane mu było, gdyż po chwili pomiędzy liny wparował Dolph Ziggler. Wszystko zapowiadało się nieźle, ale nagle coś siadło. Zamiast tworzyć poważny i zażarty konflikt między postaciami The Showoff skupił się na zawsze nieśmiesznym żarcie, w którym angielskojęzyczny mówca tłumaczy w pokraczny sposób ludziom, powiedziane w jego języku kwestie, bo osoba z której ust one wyszły jest obcokrajowcem. To nigdy nie było śmieszne i nie będzie. Do tego należy również dołożyć idiotyczne scalenie persony Shinsuke z Michaelem Jacksonem i próbę obraźliwego przetłumaczenia jego domniemanego aliasu. Szczęście, że chwilę później mikrofon przejął Nakamura i chwilę ponaigrywał się z Dolpha, używając również swojego ojczystego języka. Ziggler jako bardzo zły chłopiec zaatakował Shinsuke, jednak ten prędko przeszedł do ataku a Showoff cudem uciekł od Kinshasy. Segment ten miał naprawdę spore szanse się udać, ale parszywość zawartego w nim humoru skutecznie go zepsuła.
Żeby wyrzucić z siebie jak najwięcej tego, co nie tak, od razu wspomnę, że po raz kolejny zobaczyliśmy filmiki zapowiadające Lanę i The New Day (dla tag teamu chyba nawet ten sam, co ostatnio). Tak, znowu były kompletnie niepotrzebne i zwyczajne kiepskie. Błagam, dajcie sobie już z nimi spokój.
AJ Styles (w) vs. Baron Corbin [SIngles match]
Utrzymuję to, co mówiłem tydzień temu. AJ nie miewa złych walk. Tak było i tym razem. Co prawda, specjalnej poprawy współpracy między Stylesem i Corbinem nie zobaczyłem, ale tak czy tak oznaczało to, że miałem przed sobą potyczkę klasy co najmniej porządnej. Po zakończonej roll-upem walce na ring wkroczył komentujący ją (jak zwykle zabawnie, z odpowiednią ilością przytyków do współkomentujących) Kevin Owens i zaatakował AJ’a. Gdy po chwili Baron i The Prizefigher zdali sobie sprawę, że wchodzą sobie w paradę, zaczęli atakować siebie nawzajem. Po chwili do bijatyki dołączył Zayn, lecz ostatecznie to Owens jako United States Champion utrzymał się jako „the last man standing”. Nie mogę mieć walce nic do zarzucenia, chociaż nie ukrywam, że wolałbym, żeby to Sami niejako „wygrał” bijatykę – byłoby to logiczne, jako że był najbardziej wypoczęty i wyniosłoby go to na poziom realnego pretendenta do pasa.
Ale kto mógłby być piątym elementem tej układanki? Rusev oczywiście. Wreszcie go zobaczyliśmy, jednak nie do końca w takiej formie, w jakiej byśmy chcieli. Bulgarian Brute w swoim wideo nakręconym aparatem przednim w telefonie powiedział, że nie lubi oficjeli SmackDown LIVE i będzie dla nich walczył, tylko i wyłącznie jeśli dostanie walkę o pas na Money in the Bank. Przyznaję, koncept oryginalny, mimo że mało sensowny, jednak wykonanie było niechlujne. Wszystko to wyglądało, jakby Rusev przypomniał sobie w ciągu dnia, że miał nagrać jakieś promo na galę, więc przy okazji wyciągnął telefon i powiedział do niego parę słów. Niemniej jednak, czekamy na naszego ukochanego Bułgara.
American Alpha (w) vs. The Colons [Beat the Clock Tag Team match]
Nie wiecie o co chodzi w „Beat the Clock”? Już Wam mówię. Drużyny ścierają się w meczach, ale elementem kluczowym do otrzymania nagrody jest czas, w którym dochodziło się do zwycięstwa. Najszybsi otrzymują obiecany element, w tym przypadku miano głównego pretendenta do SmackDown’s Tag Team Championship. W pierwszej walce zmierzyli się American Alpha i The Colons a ich pojedynek był… OK. Taka forma rozrywki teoretycznie wymagała raczej krótkich walk, jednak fakt, że w trakcie 2 godzin zobaczyliśmy ogółem 5 potyczek sprawia, że zdajemy sobie sprawę, że SmackDown LIVE mogło pokusić się o coś więcej niż 5 minut i 17 sekund. Jako że w walce nie było żadnych nieczystych zagrywek wygrali American Alpha. Proste, logiczne, poprawne.
Breezango (w) vs. The Ascension [Beat the Clock Tag Team match]
Tak, dobrze widzicie, Breezango wygrało walkę. I to czysto, bez żadnych sztuczek. Do tego w czasie 2:42, co znaczy, że zwyciężyli w Beat the Clock i następna walka o mistrzostwo jest ich. Co się dzieje z tym światem, najpierw Jinder, teraz to? Ale kompletnie poważnie, to ciężko oceniać niespełna 3-minutowy pojedynek i jedyne co można z niego wywnioskować, to że w sumie naprawdę szkoda Viktora i Konnora…
Eric Rowan vs. Randy Orton (w) [No Disqualification match]
A to ciekawe… Tak niechętny do niecodzienności Randy zgodził się na mecz bez dyskwalifikacji na zwykłej gali? Wierzyć się nie chce. Niemniej jednak skupmy się na tym co zobaczyliśmy w użyciu w ringu i poza nim – kije, stoły, schodki i krzesła – teoretycznie wszystko czego do szczęścia fanom wrestlingu potrzeba. Tym razem, na szczęście, doszła do tego również praktyka, bo pojedynek wyraźnie dał publiczności dużo frajdy. Poza tym Eric nie wyglądał w nim na specjalnie słabego a jego porażka wynikała z sensownej walki, a nie próby pogrzebania jego kariery żywcem. Brak tu może było jakichś elementów spektakularnych, ale oglądało się to przyjemnie.
Dla Ortona nie był to bynajmniej koniec problemów, bo po chwili na ring wszedł Mahal, który po raz kolejny w dość przypominający działalność face’a sposób, zwrócił uwagę na problemy publiczności i Randalla z kibicowaniem i respektowaniem kogoś spoza ich strefy polityczno-społecznego komfortu. Najwyraźniej za takie zachowanie Jinder postanowił Vipera ukarać, bo zaatakował czempiona z pomocą The Bollywood Boys i ukradł pas mistrzowski. Muszę przyznać, że to świetny pomysł na uzasadnienie, dlaczego walka na Payback nie będzie pas. Teraz Randy może spokojnie przegrać, a to ruszy w jakimś stopniu szczyt tabeli SmackDown i zapewno Brayowi dobry start w feud z Finnem. Dobra, scenariuszowa robota Panowie.
Wracając zaś do najbliższego PPV, WWE uraczyło nas już wideo, zapowiadającym House of Horrors Match, będące podsumowaniem całego feudu Wyatta i Ortona. Po raz kolejny użyto tych samych, beznadziejnych, teoretycznie strasznych obrazów i filmików, ale wzbogacono je o sporą ilość materiału bezpośrednio z wrestlerami związanego – kawałków promo i specjalnie zmontowanych ujęć. Malkontentów zrozumiem, ale na mnie ten filmik zadziałał i nie mam problemów z potraktowaniem go, jako plusa gali.
Charlotte vs. Naomi (NC) [Singles match o SmackDown Womens’ Championship]
Na sam koniec walka wieczoru, czyli potyczka o pas kobiet pomiędzy Charlotte i Naomi. Panie zafundowały nam ponad 10 minut wysokiej klasy wrestlingu kobiet. Miło było zobaczyć, że z każdą kolejną potyczką, walki tych pań ewoluują, dorzucając kolejne kontry, ruchy i false finishe. Wrestlerki prawdopodobnie dałyby z siebie jeszcze więcej gdy nie nagłe wtargnięcie Carmelli, Natalyi i Taminy Snuki (wraz z Ellsworthem), które bezpardonowo zaatakowały obie uczestniczki. Na naszych oczach uformowała się nowa żeńska stajnia i choć przydałoby się ją najpierw trochę uzasadnić, to dam jej ten bezpieczny pierwszy raz na jedynie fizyczną introdukcję.
Ocena: 6+/10
No, gorzej nie jest, ale lepiej również nie. Mam tylko nadzieję, że to nie objaw jakiejś stagnacji a w przyszłym tygodniu, po Payback, niebiescy nabiorą wreszcie trochę tempa.