Recenzja z Tygrysicem: RAW 24/04/2017
Już w najbliższą niedzielę Payback. Dla RAW była to ostatnia szansa na zareklamowanie nam swojego PPV. Czy pierwszy większy event czerwonych po Wrestlemanii zapowiada się jako interesujące widowisko?
Matt Hardy (w) vs. Sheamus [Singles match]
Układ tego meczu był dosyć logiczny. Skoro poprzednio był Jeff i Cesaro, to tym razem czas na Matta i Sheamusa. Ich 10-minutowa potyczka była najdłuższym pojedynkiem gali, ale nie mogę powiedzieć, żeby była również najlepszą. Niestety trzeba przyznać, że Hardy jest w ringu troszkę… ociężały. Jego ruchy są wyraźnie powolniejsze i mniej dokładne od innych wrestlerów. Na szczęście nadrabia charyzmą. Na finiszu w walkę włączyli się partnerzy walczących, którzy doprowadzając do przepychanki i zamieszania otworzyli drogę Mattowi do Twist of Fate i zwycięstwa. Po walce po raz kolejny doszło do niewypowiedzianego spięcia, wyciągnięcia ręki i podejrzenia ataku z zaskoczenia, jednak do niczego nie doszło, ale wszystko wyglądało przekonująco i rzeczywiście zastanawiałem się co się zaraz stanie, za co zdecydowanie należy się plus.
Chris Jericho, The Miz & Dean Ambrose Promo + Backstage promo
Najnowszy Highlight Reel wydaje się pieczętować pozycję Chrisa jako face’a. Zamiast obrażać ludzi i wyzywać od „stupid idiots” Jericho skupił się na tym, że są oni jego przyjaciółmi i cały czas mu pomagali, i że to ich ostatnie spotkanie, bo na Payback odbierze Owensowi United States Championship i przejdzie na SmackDown LIVE. Ponadto, gdy na ringu pojawił się Miz wraz z żoną, oznajmiając że dla Y2J nie ma już miejsca, zachował spokój i nie reagował gdy służby techniczne zmieniały dekoracje ringu, przekształcając go w plan dla Miz TV. Swoją drogą, pomysł na zabawy w przekształcanie scenografii był naprawdę dobry. Potem między liny wszedł Dean Ambrose, który zarządził ponowny remont i wprowadzenie Ambrose Asylum, dobitnie przekazując Mizowi, że „nikt nie chce go oglądać”. The Lunatic Fringe wspomniał potem o jego niesławnej walce z Jericho i przeprosił go za wszystko co mu zrobił, ze zniszczeniem ukochanej (kosztującej 15 000 dolarów) kurtki włącznie. W ramach skruchy Dean podarował Chrisowi świecącą marynarkę domowej roboty (czyt. z lampkami świątecznymi). Przeurocze gesty przerwał The Miz po prostu… zwracając uwagę na swoją obecność. A co dostaje się za przerywanie Ambrosowi i Jericho? Dirty Deeds i trochę wstydu. Zdecydowanie najlepszy segment całej gali.
W wyniku masywnego promo walką wieczoru stał się pojedynek tag teamów. WWE uraczyło nas fragmentem z szatni, w którym Dean i Chris przeprowadzają drużynową rozmowę przed walką. W jej trakcie Lunatic Fringe poprosił Jericho o wykreślenie go z listy. Z początku niechętny Y2J zmienił zdanie w przypływie empatii i szczęścia z prezentu – nastąpiło niemalże historyczne skreślenie. Pełen hype’u Ambrose, poszturchując nowego kolegę, postanowił przekazać mu trochę swojego entuzjazmu, po czym ruszył w dal. Za pół minuty Dean znowu był na The List of Jericho, przywołując uśmiech jedynego i unikatowego Chrisa. Po raz kolejny się uśmiałem. I o to chodzi.
Braun Strowman vs. Kalisto (w) [Dumpster match]
Pierwszy w historii Dumpster match na najzwyczajniejszym RAW? No proszę, proszę. Czerwoni chyba wzięli pod uwagę popularność segmentu z zeszłego tygodnia. Zasady wybitnie proste – kto pierwszy znajdzie się w koszu na śmieci przegrywa. Kalisto wskoczył pomiędzy liny w nowym stroju, który wyglądał naprawdę świetnie – dodał mu on troszkę powagi, a może i nawet sprawił, że luchador wyglądał groźnie. Groza ta nie miała jednak szans z tą, którą prezentuje Strowman. Ale hola hola – mimo porażającej siły i brutalności, tym razem wygrały spryt i pomyślunek. Po sprytnym ustawieniu Brauna po drugiej stronie lin, Kalisto zaatakował dropkickkiem nogi giganta, doprowadzając go do porażki. To był błąd. Braun postanowił dać nauczkę luchadorowi i po szybkim wpierniczu wrzucił go do pojemnika na śmieci, po czym zamknął go i po chwili droczenia się z widownią zrzucił z podestu. No aż miło było patrzeć.
Oczywiście RAW musiało nam wyraźnie pokazać, jak to Kalisto musi być odwożony przez karetkę, a przy noszach towarzyszył mu Kurt Angle, ale powiedzmy sobie szczerze – po prostu czekaliśmy aż Strowman przewróci auto. Jako że sytuacja taka nie miała miejsca, widownia była troszkę rozczarowana. Można było sobie to oszczędzić.
Żeby przypomnieć ludziom czemu w ogóle oglądają teraz Brauna pokazywano im materiały wideo promujące jego nadchodzącą walkę z Reignsem. Na niewiele się one zdały, bo były zwyczajnie bardzo przeciętne. Albo treść była niezbyt pasjonują, albo ciekawe elementy rozciągnięto do zdecydowanie zbyt długich czasów. Powinno się to wszystko było przedstawić w jakiś porządniejszy sposób albo w ogóle o tym nie mówić i liczyć na publikę.
Austin Aries & Gentleman Jack Gallager (w) vs. Neville & TJ Perkins [Tag team match]
Trzy minuty i trzynaście sekund. Czas tej walki to jakiś skandal, ale to, co w tym czasie zostało nam pokazane, wynagradza karygodną długość potyczki. Aries i Gallagher zaatakowali przeciwników z momentem wejścia na ring i nie odpuścili do samego końca. Napakowana efektownością akcja trzymała od początku do samego końca, a niespodziewana agresja face’ów sprawiła, że przegrana teamu z czempionem nie wydawała się tak druzgocąca. W dużej mierze również dlatego, że do maty przypięty został TJ. W każdym razie, jeśli chodzi o jakość samej walki, to to będzie mój faworyt wieczoru. Po tym wszystkim czuję, że na Payback dojdzie do jakichś nieczystych zagrań. Zapamiętajcie moje słowa.
Alicia Fox vs. Dana Brooke (w) [Singles match] + Bray Wyatt Promo
No i jak ja mam tej Dany nie hejtować? Jej walka trwała mniej niż półtorej minuty, ale nawet swój finisher wykonała tak, że bałem się o zdrowie Alicii Fox. Tak technicznie ułomnych osób nie wolno wprowadzać do ringu. Mój niesmak próbowała załagodzić Emma, która enigmatycznie wkroczyła na ring, w trakcie celebracji byłej podopiecznej, przytuliła ją i wróciła za kulisy. Element fabularny nie najgorszy, ale walka to jakieś dno.
Skoro kolejna część recenzji zajęła mi tak mało to dorzucę tu też króciutką notkę o promo Wyatta. Cóż mogę powiedzieć, wszelkie kwestie scenariuszowe i aktorskie były na najwyższym wrestlingowym poziomie, a wizualizacje trochę stonowano, stawiając na retrospekcje. Błagam, żeby walka nie toczyła się o pas a Bray mógł w zdecydowany i kompletnie nieczysty sposób pokonać Ortona. Niestety, wtedy będziemy mieli problem z pasem o małej wartości, ale Randy na ten moment i tak nie nadaje się na czempiona, więc może nowy właściciel tchnie w niego więcej prestiżu (tylko nie Jinder – już bez przesady).
Big Cass, Finn Bálor & Seth Rollins vs. Karl Anderson, Luke Gallows & Samo Joe [6-Person Tag Team match]
Enzo i Cass bez względu na wszystko generują spore reakcje tłumów. To świetnie, znaczy się jest jeszcze paliwo do dalszego rozwoju. Tym razem jednak progres ten oznaczał wyeliminowanie Amore, który zaatakowany przez The Club wraz z Samoa Joe nie był w stanie kontynuować walki. Oj nie wróży to wszytko Enzo najlepiej. No ale cóż, segment sens miał, do czego się przyczepić specjalnie nie mam, więc też robić tego nie będę.
Kurt nie mógł sprawy pozostawić samej sobie, więc prędko do Cassa i przybyłego w ramach odsieczy Rollinsa dołączył sam Król Demonów. Na ten moment w WWE jest tak – jeśli masz przed sobą Balora, to walki nie wygrasz. I tak też było. Forma Finna jest niezaprzeczalna i skradł on całe show. No… prawie. Rollins ma nowego finishera – coś na kształ Rainmakera Okady, tylko zamiast przedramienia używa kolana. Hmmm pomysł tranzycji z Pedigree jest godny uznania. Do tego wszystko przebiegło bez specjalnej celebracji zmiany, jednak dało się jej wagę zauważyć gołym okiem. Podsumowując – walka nie wyróżniała się tak naprawdę niczym, ale w obsadzie był Demon King i świeżutki manewr końcowy The Architecta, więc to zwyczajnie nie mogło się nie udać.
Alexa Bliss vs. Sasha Banks (w) [Singles match] + Alexa Bliss Promo
Na sam początek na ring wyszła Alexa Bliss, aby zaadresować problem notorycznie przeze mnie wytykany – telenowelowość dywizji żeńskiej. Little Miss Bliss zaatakowała ciągłe rozmowy, przechwałki i deklaracje, deklarując że ona jest tutaj do wygrywania. Niestety jej rozwinięty monolog w pewnym momencie zaczął mijać się z celem, bo sam zaczął telenowelę przypominać, gdy wypominany zaczął być gimmick Bailey. Czempionka nie mogła tego dłużej słuchać, więc doprowadziła do małej werbalnej konfrontacji, do której dołączyła się Sasha Banks. I tu pojawiają się moje dwa problemy – a) rzeczywiście coś trzeba z Sashą i Bailey zrobić, bo są wyraźnie nudne i bez wyrazu, pomimo tak wielkich możliwości; b) Alexa gra świetnie, jest w swoich rolach całkiem przekonująca i dobrze współgra z tłumem, ale to jakie teksty piszą jej scenarzyści jest nie do przyjęcia. Symulowanie wymiotów? Serio?
Utarczki słowne doprowadziły do konfrontacji fizycznej i po kilku chwilach rozpoczęła się walka pomiędzy Bliss a Banks. Niestety, tak jak po chwili się zaczęła, tak i skończyła. Po niespełna 3 minutach wyraźnie przegrywająca Alexa uciekła z ringu krzycząc, że „ona tego nie potrzebuje i jest pretendentem do pasa”. Bailey spróbowała nie pozwolić jej na ucieczkę, jednak w wyniku zawirowań i kolejnych bieganin doszło do sytuacji, w której po wybiegnięciu zza kulis Little Miss Bliss znokautowała jedną z przeciwniczek. Widownia wyraźnie czekała na jeszcze jedno wyjście , ale go nie otrzymała. No cóż. Nie można mieć wszystkiego. W sumie to po tej walce nie wiem czy mamy cokolwiek. Na przykład ochotę do oglądania dalej?
Apollo Crews (w) vs. Curt Hawkins [Singles match]
Eh, biedny Hawkins. Niemal wszelkie upokorzenia jego. Tym razem porażka z Apollo Crewsem w dwie minuty i dziewięc sekund. To już jest jakaś degradacja zawodowa. Takich meczy w ogóle nie powinno być. Jedyne co w całym tym segmencie rozumiem i aprobuję, to to, że po walce na ring wszedł Titus, żeby cyknąć fotkę z Crewsem i dalej ponamawiać go do dołączenie do jego brandu.
Bray Wyatt & The Miz vs. Chris Jericho & Dean Ambrose (NC) [Tag team match]
Zanim przejdziemy do walki nie mogę nie wspomnieć o poszukiwaniach tag teamowego partnera przez Miza. The A-Lister odwiedził swoich współaktorów z planu Marine 5 – Heatha Slatera i Curtisa Axela, jednak Ci nie byli zbyt zainteresowani byciem traktowanymi niczym popychadła Miza. Głębi im to nie dodało, ale wszyscy wymienili się „uprzejmościami” czy ostrzeżeniami pokroju „już nigdy nie znajdziecie pracy w Hollywood”. Oberwało się nawet Rhyno, który po zaproponowaniu krakersów Maryse, został przez nią nimi upaćkany, po tym gdy ta uderzyła od dołu w trzymany przez niego talerz. Zanim jednak doszło do mordobicia partner dla Miza zgłosił się listownie sam.
Chwilę potem małżeństwo spotkał Kurt Angle, dopytujący się o stan poszukiwań. Zanim Miz zdążył się w pełni wysłowić widownia usłyszała dźwięki gitary. Elias Samson po raz kolejny dał o sobie znać. Połączenie specyficznego humoru, który tworzyła cała sytuacja z faktem, że przez cały ten czas menedżer generalny trzymał w ręce banana (i twierdził, że nie wiedział kim brodacz jest) sprawiło, że w sumie nawet przy takich pierdołach nieźle się bawiłem.
Przejdźmy jednak do ringu. Gdy zadowolony Miz wezwał swojego tajemniczego partnera na arenę, odpowiedziała mu jedynie cisza. Po kolejnej próbie to samo. W tym wypadku Kurt ogłosił, że A-Lister będzie musiał poradzić sobie sam. Jak można się łatwo domyślić, dobrze to mu nie szło. Kilkuminutowe znęcanie się nad Mizem zakończyło się, gdy Dean Ambrose zaciągnął go aż do stołu komentatorskiego, aby uskutecznić mniej lub bardziej niebezpieczny ruch. Wtem zgasły wszystkie światły, a gdy ponownie rozbłysły przed Lunatic Fringem stał Bray Wyatt, który najpierw zmasakrował Deana, z pomocą Sister Abigail o ekrany na scenie, potem z pomocą Miza zataszczył Jericho do ringu i też poczęstował go swoim finisherem. Usczęsliwiony Awesome One złapał za ramię Pożeracza Światów, gdy ten celebrował swoją destrukcję (nie zwycięstwo, jako że w wyniku całego tego chaosu zwycięzcy zwyczajnie nie było). Nie był to najlepszy pomysł, bo za chwilę był on już w jego objęciach by opuścić je z pomocą Sister Abigail. Bray góruje nad trójką postawionych wrestlerów – czyżby zwiastun czegoś konkretnego? Dobra robota czerwoni.
Ocena: 6+/10
Powiedziałem w tej recenzji wiele dobrego, skąd więc ponownie ta nie aż tak satysfakcjonująca ocena? W trakcie gali było osiem walk, przy czym cztery trwał poniżej pięciu minut. Idźmy z feudami w jakość, nie w ilość. Bardzo proszę. Będzie dobrze. Co do Payback natomiast – myślę, że warto go oczekiwać, myślę że w niektórych kwestiach będziemy się dzięki niemu mogli całkiem mile zaskoczyć.