Recenzja z Tygrysicem: RAW 02/10/2017

Tragedia z Las Vegas rzuciła cień na odbywające się w Denver RAW. Bardzo taktowne rozpoczęcie gali minutą ciszy z początku ostudziło emocje areny, jednak czy stan ten utrzymał się do końca? Przekonajmy się.
Mickie James (w via DQ) vs. Nia Jax [Singles match]
Zanim przejdziemy do meczu, warto wspomnieć o krótkim z segmencie zza kulis. W nim Mickie przechodząc korytarzami zauważyła śmiejące się Fox i Emmę. Jako źródło śmiechu określone zostały prezenty, zostawione przez kogoś w loży James. Tam weteranka znalazła pieluchy i chodzik, obcesowo naśmiewające się z jej wieku. Mickie prędko udała się do przebieralni Alexy, ale otworzyła jej Nia i po chwili sprzeczki ustalono, że to ona będzie przeciwniczką na tejże gali. Nie było w tym nic wyjątkowego, jednak przypomniało mi to głupawe korytarzowe skecze z zamierzchłych czasów. Te, które stawiały bardziej na gagi niż dialogi czy groźby. Taki powrót raz na jakiś czas działa naprawdę dobrze.
W ringu zaś również działo się bardzo dobrze, bo James miała okazję pokazać trochę swojej klasy. Świetnie radziła sobie z masywną Jax i obie bardzo zgrabnie budowały całą potyczkę. Mickie niemalże wygrała, jednak jej próbę przypięcia przerwała obserwująca całe starcie Bliss. James nie pozostała dłużna i sprzedała parę solidnych ciosów młodziutkiej rywalce, schodząc za kulisy w aurze niemalże zwycięstwa. Dobra robota.
Na koniec zaś za swoje zasługi Angle w trakcie wywiadu udzielanego przez wrestlerkę nagrodził ją możliwością walki o pas mistrzowski. Pewnym podkreśleniem statusu Mickie był fakt, że mogła sobie ona spokojnie pozwolić na naśladownictwo frazy generalnego menadżera „Oh it’s true. It’s damn truth.” ku jego ogólnemu zadowoleniu. W końcu są praktycznie tą samą generacją. Bardzo szybko stało się to wszystko naprawdę satysfakcjonującą linią fabularną i przyznajmy – James zwyczajnie na to zasługuje.
Braun Strowman (w) vs. Seth Rollins [Singles match]
Kontynuując kampanię nieprzewidywalności, tym razem to Seth stanął w ringu ze Strowmanem. Znając umiejętności Rollinsa i świetny booking Brauna można było oczekiwać tylko dobrego meczu. Takim też on był przez większość czasu. Gdy dochodziło do czystej siły, Braun dominował, jednak gdy tylko pozwolono Sethowi na trochę swobody, kreował on potyczkę w taki sposób, w jaki dokładnie chciał. Niestety, pomimo że walka trwała niespodziewanie ponad dziesięć minut, to zakończenie i tak przyszło zbyt gwałtownie. Szybka kontra wielkiego combo Rollinsa w clothesline i finisher, i tyle? Naprawdę niezłe starcie pozostawiało kwaśny posmak. Braun postanowił jednak, że nie zakończy swego ataku wraz z gongiem i trochę jeszcze pomolestuje Setha. Na ratunek partnerowi przybiegł Ambrose, jednak pomimo chwili ofensywy i on padł ofiarą Potwora Pośród Ludzi. Potem zaś do ringu weszli Sheamus i Cesaro. Panowie wykorzystali paskudny stan fizyczny swoich rywali i z łatwością poczęstowali ich swoimi finisherami. Wszystko składa się w całość, jednak oglądając, ciągle bolało mnie ostatnie pół minuty przepisowej walki.
Elias (w) vs. Titus O’Neil [Singles match]
No proszę, Titus wrócił do ringu… tylko po to by przegrać w 3 minuty. Niespodziewanie jednak uznam to w ogólnym rozrachunku jako pozytyw. Dlaczego? Dlatego, że O’Neil w ostatnim czasie świetnie odnalazł się w roli szefa własnego brandu i nie potrzeba mu pushu stricte wrestlingowego. Eliasa zaś warto powoli kreować na przyszłego kandydata na mistrza. W końcu ma on już charakterystyczne występy z gitarą, które spotykają się z coraz żywszym odbiorem. Teraz brakuje mu już tylko większych linii fabularnych. Dzięki całej tej potyczce popchnięty został świetnie zapowiadający się Drifter a dwie postacie, o które i tak nikt nie dba (już nie udawajcie, że Apollo jeszcze kogoś obchodzi) zostały mniej więcej w tym samym miejscu, w którym były. Niewielkie poświęcenie wobec znaczącego zysku, mimo że sama potyczka była dość… technicznie mierna.
Promocja walki z rakiem piersi + zapowiedź Asuki
We wstępie wspomniałem już o bardzo eleganckiej minucie ciszy, dlatego też teraz muszę powiedzieć co nieco o segmencie promującym walkę z rakiem. Trzem paniom, które swe batalie wygrały, podarowano specjalne pasy mistrzowskie w otoczeniu całej żeńskiej dywizji. Ceremonię prowadziła Dana Warrior, żona Ultimate Warriora, którego wizerunek promuje całą akcję. Jej łamiący się głos nie dodawał podniosłości całej sytuacji, jednak można go uzasadnić domniemanym wzruszeniem. Potem było miotanie linami w stylu zmarłej niedawno legendy i uściski z wrestlerkami. Podobało mi się, że pomimo iż był to segment w pełni na serio, to face były niejako oddzielone od heeli. To się szanuję.
Skoro o żeńskiej dywizji mowa, to znowu wspomnę o promo Asuki, bo mimo że widziałem jego różne wersje już parę razy, to nowe, z komentarzami innych wrestlerek sprawiło, że na nowo zaczął tlić się we mnie entuzjazm na pojawienie się niepokonanej mistrzyni NXT. Umiejętność wałkowania tego samego tematu w sposób nadal atrakcyjny to niełatwa umiejętność i należą się za nią ukłony.
Karl Anderson & Luke Gallows (w) vs. Jason Jordan & Matt Hardy [Tag Team match]
The Club wygrało. Co tu się dzieje? Jakieś machlojki, nieczyste zagrywki? Nie bardzo. Po prostu czysta wygrana. I prawidłowo. Karlowi i Luke’owi brakowało zwycięstw, więc bardzo słusznym posunięciem było uznanie ich wyższości nad niezwykle popularnymi zawodnikami, którzy jednak na bieżąco nie funkcjonują jako drużyna. Do tego była to najdłuższa, bo ponad 11-minutowa walka gali, więc panowie mieli odpowiedni czas aby pokazać, na co ich stać. A The Club stać na wiele, mimo że RAW nie wydaje się chcieć to pokazać. Tym razem nawet Matt nie wydawał się drętwy. To był kawał porządnego wrestlingu i bookingu. Nic dodać, nic ująć.
Finn Balor & Bray Wyatt Promo
Finn wyszedł na ring by powiedzieć widzom, że nie przepada za pojawianiem się aby gadać, bo woli walkę. Następnie podkreślił, że pokonał Braya na i własnych i jego zasadach, i jest już zwyczajnie zmęczony ingerencją Wyatta w jego życiu. Szkoda tylko, że Balor zrobił dokładnie to, co sprowokowałoby każdego do jakiejś responsy. Bray nie był mu dłużny i w swym promo powrócił on do jego starszego stylu. Wypowiedzi brodacza nadal były tajemnicze, jednak nie wydawały się przypadkowym bajdurzeniem. The New Face of Fear powiedział, że na No Mercy nie pokonał go człowiek, bo u Finna to demon napędza jego osobę a nie odwrotnie. Dlatego też Wyatt zdecydował się na ujawnienie własnej wewnętrznej siły i oznajmił, że Siostra Abigail żyje i bardzo chce się z Balorem poznać. W tym momencie wideo zaszło dymem a twarz Braya wydawała się być pokryta miernymi efektami komputerowymi, jednak tak naprawdę mógł to być zamazywany nowy makijaż czy maska. W każdym razie wydaje mi się, że mojemu ulubionemu wrestlerowi mogą zmodyfikować wizerunek, a to bardzo mnie cieszy. Tak jak i całe to promo, mimo że jeszcze ostatnio prosiłem, żeby wszystko się już skończyło. No cóż. Taki kaprys.
Roman Reigns (w via DQ) vs. The Miz [Singles match o Intercontinental Championship]
Spokojnie ludzie. Spokojnie. Z tym powrotem The Shield to ja bym się tak nie zapędzał. WWE kocha nam różne rzeczy obiecywać, tylko po to żeby złamać swe słowo z uśmiechem na ustach. Niemniej jednak ciągle się na powrót sławnej stajni wskazuje np. Miz wraz ze swoimi podopiecznymi wyszedł na ring z bocznego wejścia areny. Podopieczni czempiona zostali prędko wyeliminowani przez Reignsa, głównie przy pomocy krzesła. Walka, która potem nadeszła zaskakująco nie była squashem i trwała ponad dziesięć minut. W tym czasie doszło do dynamiki z walki Rollins-Strowman, gdzie siła przeciwstawiana była sprytowi. Tak też było tym razem i po raz kolejny to siła zwyciężała. Gdy jednak Roman miał zadać Mizowi ostatni cios, spomiędzy ludzi wyskoczyło The Bar i zaatakowało pretendenta kończąc walkę. Trzy finishery później Roman leżał zmasakrowany w ringu, a jego oprawcy stali nad nim imitując klasyczne zbicie pięściami The Shield. Bardzo mi się to wszystko podobało.
Pod koniec Raw zaś mogliśmy zobaczyć Deana, Setha i Romana w szatni, którzy w milczeniu po chwili wzajemnej obserwacji przytaknęli do siebie w geście zrozumienia, tylko po to by odejść w swoje strony. Widownia liczyła oczywiście na ich charakterystyczny gest, ale na szczęście postanowiono zostawić go na kiedy indziej, co po raz kolejny dowiodło, że osoby piszące scenariusz naprawdę co nieco w tym tygodniu sobie przemyślały. Gratuluję.
Alicia Fox & Emma vs. Bailey & Sasha Banks (w) [Tag Team match]
Pogratulować zaś nie mogę walce tag-teamowej kobiet. Nikt w niej nie wyszedł rzeczywiście dobrze. Bailey nadal brakuje pędu po niedawnym powrocie i mimo, że radziła sobie najlepiej to i tak było to niezauważane przez widownię. Alicia Fox też w ringu była niczego sobie, jednak jej dotychczasowa ilość porażek sprawiły, że bardziej miało się wrażenie, że to jej przeciwniczka sobie nie radzi. Sasha wydawała się oddalona i bez życia, to przez nią pojawiało się tyle wątpliwości wobec poprzednio wspomnianej przeze mnie wrestlerki. Emma zaś w swoim zachowaniu była nijaka i jej nagłe odmówienia zmiany niewiele w tej kwestii zmieniło. By ją popchnąć trzeba porządnej linii fabularnej a nie ochłapów. Kiepska sprawa.
Cruiserweight Divion Promo
Ojej, dzięki Enzo cruiserweighci to teraz cud, miód i orzeszki. Amore wyszedł na ring by napawać się idiotycznym zachowaniem swych kolegów z dywizji, przez które stracili oni możliwość walki o jego pas. Gdy tylko okrążyli oni ring, by znowu spuścić mu wpiernicz, Amore wyjął kolejne postanowienie Kurta (nikt nie wie czemu je pisze), według którego, ktokolwiek z wcześniej ukaranych wrestlerów znów zaatakuje Enzo, zostanie wylany. Dzięki temu świstkowi czempion rozpoczął bezkarną serię dissów na całą 13 wokół ringu, przynajmniej połowie zapewniając oparzenia drugiego stopnia. Zabawę przerwał Angle, który oznajmił, że jego dekret liczy się tylko wobec niesfornych wcześniej zawodników, a nie jego nowego nabytku do dywizji, którym okazał się… Kalisto. No widownia była tak sama ucieszona jak Wy. Znaczy się – nie bardzo. Oczywiście, powinien on tam był być od dawna, ale nie znaczy to, że nagle wybuchniemy euforią na jego widok. Meksykanin prędko pognał do ringu w nowym, świetnym wdzianku i bardzo prędko rozprawił się z Enzo, zapowiadając najbliższy, prawdopodobnie bardzo porządny feud. Super sprawa.
Ocena: 8+/10
To było rzeczywiście świetne RAW. Z początku niezwykle niesprzyjająca atmosfera nie powstrzymała WWE przed tym, co robią najlepiej – rozbawianiem ludzi. I tak powinno być.