RAW po WrestleManii stało się na przestrzeni ostatnich paru lat niejako wizytówką ogólnie pojętej nowości. Można traktować je jako pierwszy odcinek nowego sezonu swojego ulubionego serialu – wprowadzenie do nadchodzących rewolucji. Czy w takim razie następne miesiące zapowiadają się obiecująco?

Roman Reigns promo

Tłum wzywa Undertakera. Tłum dziękuje Undertakerowi. Tłum słyszy muzykę Romana Reignsa. Tłum buczy. Tłum buczy bardzo. Reigns napawa się reakcją tłumu. Reigns chłonie reakcję tłumu. Tłum przegania Reignsa niczym bezpańskiego psa. Reigns przemawia: „This is my yard now”. Reigns rzuca mikrofon. Reigns wychodzi. Tłum nadal buczy. Tłum nadal bardzo buczy.

WWE nie mogło rozegrać tego lepiej.

Karl Anderson & Luke Gallows vs. The Hardy Boyz (w) [Tag team match o WWE RAW Tag Team Championship]

Drugi dzień i pierwsza obrona pasa – całkiem odważnie, ale dla widowni była to idealna forma ekspresowej rozgrzewki przed całą resztą gali. Jeff i Matt rozpalili sobą arenę do czerwoności przypominając fanom, za co ich pokochali. Inna sprawa, że na trybunach panowała niesamowita atmosfera, której coraz rzadziej i rzadziej jesteśmy świadkami na cotygodniowych imprezach czerwonych i niebieskich. Czy to wina WWE, czy może fanów? Odpowiedź leży gdzieś po środku.
Wróćmy jednak do gali. Pomimo zdecydowanej wygranej aktualnych czempionów cieszy mnie to, że The Club został potraktowany poważnie. Nie miałem wrażenia, żeby byli oni gloryfikowanymi jobberami – dostali wszak drugą najdłuższą potyczkę meczu i po prostu nie byli w jej trakcie tak dobrzy jak The Hardy Boyz. Dodam jeszcze, że walka cierpiała na okazjonalne niedobory techniczne (głównie ze strony Matta), ale zrzucę to na karb świeżości współpracy obu teamów. Dobrze widzieć Hardych z powrotem w domu.

Neville (w) vs. Mustafa Ali [Singles match]

Neville to zdecydowanie najlepiej uformowany Cruiserweight Champion, jakiego do tej pory dywizja ta nam zaserwowała. Mam nadzieję, że jego panowanie rozciągnie się jeszcze na naprawdę długi czas, w czasie którego pomoże on wykreować przyszłe gwiazdy. Tym razem celebrację wyników nieuczciwych metod przerwał Nevillowi Mustafa Ali, który powoli acz systematycznie zyskuje sobie popularność wśród fanów wrestlingu. No i patrzcie, młody prawie wygrał, a przynajmniej radził sobie świetnie. Panowie zaprezentowali nam naprawdę widowiskowy spektakl ,w którym klasycznie dla cruiserweightów prawa fizyki obowiązujące zwyczajnych śmiertelników były raz po raz ignorowane. Finisz również zasługuje na pochwałę. Gdy czempion wszedł na liny, żeby wykonać swoje popisowe Red Arrow, widownia wzmogła okrzyki pochwalne, na co Neville zareagował zejściem z liny i zapięciem przeciwnika w Rings of Saturn. Świetny pomysł.

Vince McMahon promo + Nowy menedżer genaralny

Muszę przyznać, że od kiedy nie widzę Vince’a zbyt często bardzo cieszą mnie jego okazjonalne promo. Przynajmniej wiadomo, że facet nadal żyje. Przemówienie właściciela miało bardzo słodki i obiecujący posmak, bo zaczęło się od podziękowań. Podziękowań dla fanów, którzy tworzą WWE, Wrestlemanię i wszystko naokoło. Bardzo miła sprawa. Wiem. Zagrywka biznesowa. Ale bardzo miła. Następnie McMahon obiecał nam, że w przyszłym tygodniu dojdzie do zmian w rosterach obu konkurujących marek – RAW i SmackDown, czego osobiście nie mogę się doczekać, bo tworzy to olbrzymie możliwości na dalszy rozwój.

Potem zaś przyszło to, na co wszyscy czekali – ogłoszenie nowego generalnego menedżera czerwonych. Wszyscy wiedzieliśmy o kogo chodzi. I wtedy wyszedł Teddy Long ze swoim paskudnie niezręcznym tańcem, który trwał o wieeeele za długo. Naprawdę. Robiło się niezręcznie. Theodore został na szczęście prędko odesłany z rozczarowaniem na twarzy i „Holla Holla Holla” na ustach, a wtedy Vince’owi nie pozostało nic innego jak zaprezentować nam najnowszego przywódcę obozu czerwonych – Kurta Angle. Ah, jak dobrze było usłyszeć ten znajomy motyw i ogłuszające „YOU SUCK”. Słychać było, że fanom naprawdę na tym wszystkim zależy. Hall-of-famer prędko przywitał się z publicznością i opuścił ring bez większych ogłoszeń, pozostawiając wyraźne rozpoczęcie swojej działalności na następny tydzień. Już się nie mogę doczekać.

The New Day vs. The Revival (w) [Tag team match]

Nie ma chyba pewniejszej metody na wprowadzenie nowych twarzy, jak open challenge. New Day wyszedł na ring w swoich perfekcyjnie kolorowych i fantazyjnych strojach, prowadząc przed sobą wózek z lodami, po czym ogłosił otwarte wyzwanie dla kogokolwiek, kto chce spróbować swoich sił z byłymi, najdłużej panującymi czempionami. Wtem nagle słychać jeden charakterystyczny dźwięk, a potem okrzyk tysięcy gardeł. To Revival – dwukrotni tag team mistrzowie NXT i jedna z najlepszych drużyn na naszej planecie. Jeśli ktokolwiek zadawał sobie pytanie czy będą face’ami czy heelami, to kopniak w stoisko z mroźnymi łakociami prędko rozwiał wszelkie wątpliwości. Mecz, który otrzymaliśmy, jako introdukcję do rosteru był bardzo porządny i dał nam delikatny wgląd w to, czego możemy oczekiwać w przyszłości. Nowy nabytek RAW, po zdecydowanej wygranej z pomocą Shatter Machine nie miał jednak zamiaru odpuścić i w swoim klasycznym stylu łącząc Figure- Four Leglocka i Diving Stompa spróbował skontuzjować Kofiego Kingstone’a. Niezłe przywitanie panowie.

Bayley & Dana Brooke & Sasha Banks vs. Charlotte Flair & Emma & Nia Jax [6-Person Tag Team match]

O patrzcie, Emma wróciła. Tak po prostu. Bez kolejnych zapowiedzi i w ogóle. Trochę szkoda, był materiał do dalszego trollingu. No ale nic, najważniejsze jest to, że dostaliśmy naprawdę ciekawą walkę kobiet. W szczególności należy pochwalić wyżej wymienioną wrestlerkę, która swoim przesadzonym i przerysowanym zachowaniem zapełniła pewną lukę heelów kobiecych dywizji. Nie można jednak zapomnieć o pozostałej piątce, która pomogła sprezentować zadowalające jakościowo widowisko, nie odbiegające od reszty gali. Po przegranej, Charlotte zaczęła obwiniać członkinie swojej drużyny o doprowadzenie do porażki, wprowadzając Jax w stan wrzenia a co za tym idzie – sprowadziła na siebie delikatny wpiernicz. Gdy tylko Nia rozpoczęła atak Emma chyłkiem uciekła z ringu, dopełniając swojego jakże porządnego występu.

Brock Lesnar promo

Chyba nie spodziewaliście się, że obędzie się bez pochwalnego segmentu dla Lesnara autorstwa Heymana? Paul po raz kolejny słownie adorował rytmicznie podrygującego Brocka, zapowiadając nową formę pełnienia roli czempiona. Jaką? Z czasem się przekonamy. Zasugerowane zostało nam także, że domniemanym celem Lesnara jest pokonanie Reignsa, jako drugiej osoby, która zdołała pokonać Undertakera na Wrestlemanii. Na ring zamiast Romana wyszedł jednak Strowman, który w delikatnie pokraczny sposób ostrzegł Brocka, że ma go na oku i że liczy na wzajemność w tej kwestii. Czemu niezręcznie? Bo bardziej zabrzmiało to jak adorowanie czy podlizywanie, niż ostrzeżenie. Zaskakująco pomimo fizycznej zaczepki w postaci popchnięcia, Lesnar nie zaatakował Brauna tylko z uśmiechem rozłożył przed nim pas zapraszając go do walki. Ten jednak zwyczajnie się wycofał. Może i nie był to najbardziej sensowny segment, ale ze względu na oczywiste mistrzostwo Heymana i niecodzienność zachowania Brocka zasługuje ona na pochwałę.

Jinder Mahal vs. Sami Zayn (w) [Singles match]

Teoretycznie jedyny słaby moment gali. Rozumiem, że nie oczekujemy po takiej walce kandydata do meczu roku, ale dwie i pół minuty składające się z heelowego ataku Jindera przed rozpoczęciem walki i jednej, skutecznej kontrofensywy Zayna, to nie jest to, co chcemy regularnie widzieć. Dobrze, że Sami coś wygrywa, no ale jednak nie o takie pierdoły chodzi.

Big Cass & Enzo Amre vs. Cesaro & Sheamus [Tag team match o stanie się głównym pretendentem do pasa]

Walka ta jest dla mnie delikatną zagadką. Dlaczego? Bo postawić ją można o klasę wyżej niż wszelkie inne, tego rodzaju potyczki, które na przestrzeni ostatnich tygodni serwowało nam RAW i nie do końca wiem czemu. Czy chodzi o dynamikę? Dokładność techniczną? Może to wszystko reakcje niesamowitej widowni? Najprawdopodobniej wszystko naraz. Najważniejsze jest jednak, że otrzymaliśmy świetną walkę, w której drużyny pokazały swoje najmocniejsze strony, rzeczywiście nakręcając nas na nadchodzące potyczki z braćmi Hardy. No… zapewnioną ją jak na razie ma tylko tag team europejczyków, ale Enzo i Cass najprawdopodobniej zmierzą się z Revival, a z nimi praktycznie każda walka jest przynajmniej „naprawdę dobra”. Tak czy owak, czekać nas powinien renesans drużynowej dywizji czerwonych.

Finn Bálor & Seth Rollins vs. Kevin Owens & Samoa Joe [Tag team match] + segment Chrisa Jericho

Zanim zobaczyliśmy walkę wieczoru, byliśmy świadkami krótkiego wywiadu z Chrisem Jericho, w którym opisał on przyczyny swojej porażki i wpisał koniuszek palca Owensa na swoją List of Jericho. RAW musi uważać, żeby nie przegiąć z nieodzowną towarzyszką Chrisa, bo przy umieszczaniu na niej takich rzeczy, może się ona szybko widzom znudzić. Rozmowa z reporterką została prędko przerwana przez atak Kevina i Joe, którzy po wyprowadzeniu masy różnorodnych ciosów (z niezamierzenie śmiesznym kopem w tyłek włącznie) i rzuceniu Chrisa w skrzynie techniczne, przebili nim stół z kablami, eliminując go z reszty gali. Boję się, że Chris nie podniesie się już specjalnie z weekendowej porażki. Mimo to, oglądało się to z przyjemnością, której źródłem jest zwyczajnie bardzo sensowny rozwój fabuły.

Ale co was to obchodzi przecież Finn Balor wrócił! Po długich miesiącach The Demon King pojawił się, jako niespodziewany partner w boju Setha Rollinsa doprowadzając arenę do wybuchu ekstazy. To że dołączył on do osoby, która wywołała u niego kontuzję pominę milczeniem i uznam, że jego zadry z nie-tak-dawnymi wrogami z NXT są dla niego ważniejsze niż zemsta za nieumyślne wyeliminowanie z wrestlingu i pozbawienie go pasa Universal Championship. Najważniejsze dla nas jest jednak to, że Finn porusza się w ringu, tak jak wcześniej i zachwyca swoimi umiejętnościami na każdym kroku i skoku. Jego możliwości są niemal nieograniczone i miejmy nadzieję, że nie napotkają go już żadne kontuzje i wypadki. RAW zdecydowanie może się teraz rozkręcić.  Cała walka prezentowała zaś bardzo wysoki poziom, co tylko połechtać może naszą wyobraźnie kreacjami niesamowitych bitew, które ta czwórka może mieć jeszcze przed sobą. Pozostaje nam tylko wyczekiwać ich z zaciśniętymi kciukami. Ja już to robię.

Ocena: 9/10

Dwa powroty, jeden debiut, nowy generalny menedżer… świetny bilans. RAW pozostawiło mnie z uczuciem ulgi, tak pożądanym po napełniającej niepokojem WrestleManii. Z optymizmem patrzę w przyszłość i już teraz wyczekuję tego co stanie się za tydzień. Jak widać z oceny – najlepsza gala czerwonych, jaką do tej pory recenzowałem.