Felietonowa sobota: Ofiary creative teamu – czyli „przegrywy” w WWE

Kariera wrestlera nie zawsze usłana jest różami. Czasami, mimo wielkiego talentu, charyzmy i dobrej prezencji zawodnicy nie są „używani” we właściwy sposób. Przyczynia się to do dużego regresu, a także powolnego upadku w hierarchii WWE. Znane powiedzenie mówi: „raz na wozie, raz pod wozem”. Odnosząc się do niego, wrestlerzy, o których będzie dziś mowa zdecydowanie znaleźli się POD wozem.
1. Cody Rhodes
Kiedy jesteś synem legendy amerykańskiego wrestlingu, a także młodszym bratem gwiazdy Attitude Ery wydaje się, że sukces jest ci pisany. Tak też było w przypadku Cody`ego Rhodes`a – potomka Dusty`ego „The American Dream”. Młody wrestler zadebiutował w szeregach WWE w roku 2007 (w wieku 22 lat) i od razu został rzucony na głęboką wodę, albowiem pierwsze starcie z gwiazdą formatu Randy`ego Ortona dla takiego młodziana to nie lada przeżycie. Z czasem Cody pokazywał się z coraz lepszej strony, zabłysnął przede wszystkim jako część formacji The Legacy, którą tworzył właśnie z Viperem, oraz Tedem DiBiase juniorem. Ten błysk pozwolił mu na zdobycie pasów Tag Team, dwukrotnego tytułu mistrza Intercontinental, oraz na wiele pamiętnych momentów – jak chociażby ten podczas pojedynku z The Shield w roku 2013. Mimo tych mniejszych sukcesów nie dostrzegano w Rhodesie większego potencjału, a nad jego postacią pojawiły się czarne chmury. Przydzielony gimmick Stardusta (odgrywany fantastycznie) się nie obronił, sam Cody był niezadowolony ze swojej pozycji w federacji. Bardzo chciał wrócić do swojej starej persony, jednak creative team nie dawał mu takiej możliwości. Zaskutkowało to tym, że poprosił o zwolnienie. Czy była to dobra decyzja? Młody Rhodes opuścił Vince`a McMahona tuż przed brand splitem, być może dałby mu on większą szansę do większych osiągnięć, możemy tutaj tylko gdybać. Aczkolwiek patrząc na jego obecną karierę na scenie niezależnej śmiało możemy pogratulować słusznego wyboru. Fakt faktem, jego nieobecność to wielka strata dla WWE.
2. Austin Aries
Każdy fan wrestlingu doskonale wie, jaka była sytuacja TNA w 2016 roku. Federacji nie wiodło się za dobrze, a te największe gwiazdy przenosiły się gdzieś indziej. Dlatego widok Austina Ariesa w NXT nie był dużą niespodzianką. AA przybył aby zachwycać fanów swoją charyzmą i zdolnościami ringowymi, jednak w „trzecim” brandzie nie do końca pokazał na co go stać. Przyczyniła się do tego kontuzja oka, która wykluczyła go z telewizji na jakiś czas, ale pozwoliła też sprawdzić się w roli komentatora. Miesiąc przed WrestleManią 33 „The greatest man that ever lived” z przytupem dołączył do dywizji cruiserweight i przez kilka miesięcy toczył fantastyczne boje z mistrzem – Neville`m. Niestety creative team widział w Ariesie tylko i wyłącznie cruiserweighta, mimo tego iż pokazywał się z fantastycznej strony na każdej płaszczyźnie. Przyczynił się on do dynamicznego rozwoju „fioletowej” dywizji, nadał jej prestiżu. Za mikrofonem wykonywał fantastyczną robotę, w ringu natomiast jeszcze lepszą. Udowodnił tym samym, że może być bardzo dobrym main eventerem. Nie sprawdzi się w tej roli, gdyż nie jest już częścią rosteru WWE. Austin to pewny siebie facet, zna swoją wartość i z pewnością oczekiwał czegoś więcej niż TYLKO możliwość zdobycia pasa cruiserweight.
3. Damien Sandow
Jeden z nielicznych, który zdobył wszystkie tytuły w FCW (stare NXT). Jeden z ciekawszych gimmicków, który był egzekwowany bardzo dobrze. Jedna z lepiej odbieranych przez publike postaci, zwłaszcza jeśli mowa o mid-cardzie. Trzeba przyznać, że na papierze brzmi to całkiem nieźle. Sandow był dobrym wrestlerem jeszcze lepszym showmanem. Każdy jego występ w segmecie Raw, czy też SmackDown wiązał się ze sporą dawką rozrywki. Fani bardzo długo czekali na push Damiena i w końcu można było zauważyć światełko w tunelu – zdobycie przez niego walizki. Jednak to co z nią się stało jest po prostu przykre. W momencie, kiedy „Itelektualny zbawca mas” przegrał swój kontrakt można już było się domyślić, że dużego sukcesu w WWE nie odniesie. I tak też było, w ciągu kilkuletniej kariery jest pamiętany tylko z roli komika. Odgrywał na przykład Vince`a McMahona, LeBrona, czy naśladowce The Miza (to akurat było złotem). Dla wrestlera nie są to dobre perspektywy, nic w tym dziwnego. Kiedy pragniesz mistrzostw, zwycięstw, main eventów, a dostajesz… no właśnie, parodie dosłownie i w przenośni. Frustracja spowodowała zakończenie przygody Sandowa z największą federacją wrestlingu, co niewątpliwie też jest wielką stratą dla produktu WWE.
4. Wade Barret
Dacie wiarę, że to właśnie Anglik był brany pod uwagę jako ten, który miałby zakończyć Streak Undertakera na WrestleManii? Obecnie brzmi to zupełnie surrealistycznie, jednak w roku 2010 Wade miał ogromny potencjał. Jako lider grupy Nexus odnotował najlepszy debiut w historii WWE, był charyzmatycznym przywódcą stada młodych wilków gotowych zrobić naprawdę wiele, aby pokazać siłę na samym starcie swojej kariery. Sam początek kariery Barret`a był całkiem niezły. Szybko ustabilizował się on na pozycji main eventu, nawet powalczył o pas WWE, jednak… no cóż… spotkał na swojej drodze Joha Cenę i jego momentum znacznie przystopowało. Od tego zdarzenia nic nie było jak dawniej, Wade stal się typowym średniakiem zabłąkanym w okolicach mid-cardu. Creative team starał się dać mu jeszcze jakieś szanse wymyślając gimmick Bad Newsa, czy też King Barret`a, aczkolwiek z czasem oba z nich się nie przyjęły. Dalszych epizodów w przygodzie Anglika z WWE lepiej nie pamiętać, albowiem nie opiewają one w godne uwagi momenty.
Każdy z wyżej wymienionych panów śmiało mógłby kandydować do tytułu mistrza WWE, zwłaszcza w erze Jindera Mahala, jednak niestety nie dostrzegano w nich takiego potencjału, a creative team po prostu zabijał ich postacie. Niestety nie mamy już okazji podziwiać tych talentów w szeregach WWE, jednak scena niezależna stoi przed nimi otworem.