Adrenalina w mojej duszy, rozlane piwo i TOP kobiety – Słów kilka o pierwszym dniu WrestleManii

0

Często jest tak, że gdy nakręcamy się na daną galę, finalnie wychodzi ona poniżej naszych oczekiwań. Jesteśmy niezadowoleni, bo mieliśmy wygórowane wymagania. W przypadku WrestleManii 38 nie miałam żadnych i dlatego pierwszy dzień uważam za bardzo udany.

Były WrestleMania momenty? Były.

Były powroty? Były.

Były świetne pojedynki? Oczywiście, że tak.

Jestem spełniony, ponieważ dostałem rzeczy, których się nie spodziewałem (Stone Cold) i jednocześnie spodziewałem (Cody Rhodes). W dodatku większość walk stała na wysokim poziomie, więc czego chcieć więcej?

Na otwarcie dostaliśmy tag team match, który nie do końca skończył się tak, jak miał się skończyć. Trochę szkoda, że nie mogli powalczyć trochę dłużej, ale cóż, kontuzja zmieniła cały przebieg starcia. Oglądanie Shinsuke Nakamury w ringu WWE nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy, gdy ma się w głowie to, co wyprawiał w NJPW i dawnym NXT. Teraz siedzi w tagu z Boogsem i nie dostaje tego, na co zasługuje. Usosi bronią pasów i dobre rozwiązanie, bo dobrymi mistrzami, a jeśli coś dobrze funkcjonuje, nie należy tego zmieniać.

Następnym punktem Manii był pojedynek Drew McIntyre’a z Happy Corbinem. Gdy patrzy się wstecz na poczynania Szkota, ma się wrażenie, że jego kariera w WWE poszła teraz w dosyć słabym kierunku i feuduje on z duetem, który całkowicie do mnie nie przemawia. Zdaję sobie sprawę, że komuś może się podobać radosna wersja Corbina i jego kompana, no ale dla mnie to tona cringe’u. Zdania nie zmienię.

Idealnym podsumowaniej tej rywalizacji było rozwalanie lin przez Drew, który przeciął je swoim mieczem. Nie ukrywam, potężnie mnie to rozbawiło. McIntyre sam był pewnie zaskoczony zaistniałą sytuacją, ale na szczęście dało się kontynuować dalszą część gali po szybkiej interwencji i naprawie.

Trzecim starciem była konfrontacja gwiazdy internetu i Hollywood z wrestlingową familią Mysterio. Nie jestem fanem angażowania do walk wszelkiej maści gości spoza świata pro wrestlingu, ale są oczywiście wyjątki, które robią świetną robotę, jak na przykład wspaniały raper Bad Bunny. Logan Paul tak wybitny nie jest, ale już sam jego ring gear inspirowany kultowymi pokemonami, zrobił spore wrażenie. Na pierwszy rzut oka wyglądał trochę jak Will Ospreay, a jak już mówimy o strojach, to muszę przyznać, że bardzo podobał mi się ring gear Dominika. Eddie Guererro spoglądał z nieba i był dumny. 

Pojedynek też dał radę, dostarczył emocji i nie był czymś, na co fani spoglądali kątem oka, albo przewijali oglądając WMkę z odtworzenia. Heelowie triumfowali, a The Miz jak ma to już w zwyczaju, wbił nóż w plecy swojego internetowego przyjaciela i się od niego odwrócił.

https://twitter.com/TranquiloSZN/status/1510581424532992005?t=jrLCSspFpjoRUc4OWLJEWA&s=19

A, i chciałem jeszcze powiedzieć, że Three Amigos w wykonaniu Paula skradły moje serce. Jak ktoś chce się nauczyć robić wrestling, to się nauczy. Da się? Da.

Czysty pro wrestling. Tak można określić to, co widzieliśmy w dalszej części gali. Becky Lynch vs. Bianca Belair – kwintesencja kobiecych zapasów. EST of WWE robiąca 450 Splash z drugiej liny? Geniusz! Nawet Saya Kamitani takich rzeczy nie robi.

Nie jestem fanem obu zawodniczek, ale biłem brawo, bo tak trzeba. Trzeba doceniać to, jak kobiecy wrestling ewoluował w ostatnich latach i co kobiety są nam w stanie zaoferować w kwadratowym pierścieniu. Title reign Irlandki był całkiem solidny, ale to tyle, czekałem na zmianę mistrzyni, choć akurat wolałbym kogoś innego z tytułem przy sobie.

Pod względem ringowym była to TOPka i obok jednej z walk, którą obejrzeliśmy później, zdecydowanie najlepszy mecz pierwszego dnia „Najwspanialszej ze scen”. Becky Lynch powróciła na WM po trzyletniej nieobecności i to w wielkim stylu. Bianca dostała kolejny moment chwały na WrestleManii – rok temu wygrane Royal Rumble i odebranie złota z rąk Sashy Banks – w tym zwycięstwo w Elimination Chamber i wiktoria nad The Man. Dziewczyna z warkoczem na sukcesy narzekać nie może, a to dopiero początek, bo jestem pewny, że w przyszłości niejeden duży sukces będzie jeszcze święcić.

Adrenalina w mojej duszy…

Gdy tylko usłyszałem pierwsze dźwięki Kingdom, od razu włączył mi się tak zwany „Mark Mode”. Ciężko byłoby nie markować w takiej sytuacji. Były wiceprezes AEW, rewolucjonista i facet, który na przestrzeni lat zmienił się diametralnie, wstrząsnął tym biznesem i był współtwórcą drugiej obecnie największej federacji pro wrestlingu na świecie.

Mój stosunek do Cody’ego Rhodesa był od zawsze taki sam – duży respekt i szacunek. Już za czasów Legacy, gimmicku Dashing i theme songu Smoke and Mirrors, a nawet postaci Stardusta, mocno doceniałem pracę młodego Runnelsa.

Teraz powrócił na stare śmieci, do organizacji, w której zaczynał swoją karierę i z której potem odchodził po niezbyt dobrych rzeczach, które się z nim działy pod koniec pierwszego runu w World Wrestling Entertainment.

Cody wrócił i stworzył z Sethem Rollinsem kapitalny pojedynek, który zdecydowanie można uznać za dotychczas najlepszy na WMce 38. Lepszego powrotu „do domu” Rhodes nie mógł sobie wymarzyć. Piękne wejście, cudowna reakcja, WrestleMania, świetna walka z wybitnym pro wrestlerem – wszystko złożyło się idealnie.

Cody Rhodes wraca na swoich zasadach. W gimmicku American Nightmare, z Kingdom jako muzyką wejściową, pokonując Setha Rollinsa w jednym z głównych pojedynków wieczoru. Tak wracają tylko grube ryby, a taką rybą właśnie jest Cody i po latach stał się gwiazdą, która rozbłyśnie jeszcze bardziej w federacji Vince’a McMahona.

Tego jestem bardzo pewny, nie może być inaczej, bo jeśliby tak było, to WWE strzeliłoby sobie w kolano, niszcząc wszystko, co Cody samodzielnie zbudował od 2016 roku. Pozwolę sobie również wkleić tutaj mojego tweeta (jeśli macie Twittera, to możecie mnie zaobserwować), z opinią na temat Cody’ego Rhodesa. 

Przyszedł czas na co-main event, w którym Charlotte Flair broniła tytułu kobiet SmackDown w batalii z Rondą Rousey, która jak wiemy wygrała tegoroczne kobiece Royal Rumble. Muszę przyznać, że spodziewałem się więcej po tej walce, że będzie to coś wyjątkowego, co odbije się szerokim echem w świecie pro wrestlingu. Oczywiście walka była topowa, ale mam wrażenie, że zwycięstwo Charlotte przyszło od tak i teraz wszyscy zapomnimy o tej rywalizacji, która prawdę mówiąc była troszkę nijaka.

Sądziłem, że WWE zabookuje to w ten sposób, że „Rowdy” wygra i dostanie run z pasem gdzieś do letniego okresu. Chciałem zobaczyć ją ponownie z tytułem, bo ostatnim razem oglądało mi się ją wybornie ze złotem na barku.

Po internecie krążą wyssane z palca plotki, że Ronda była ponoć niezadowolona z faktu, że finalnie nie dostała z Charlotte main eventu, który został zarezerwowany dla KO Show. Imo federacja zrobiła dobrze, bo mimo że Rousey vs. Flair to kaliber na mecz wieczoru, to jednak Owens vs. SCSA to zupełnie inny wymiar.

Ronda już zdążyła zdemontować newsy o rzekomym niezadowoleniu i tym, że nie było jej na ceremonii Hall of Fame z powodu córki.

Jestem bardzo ciekawy, jak potoczą się dalsze losy Charlotte z tytułem, i co będzie dalej z Rondą, bo nie sądzę, że WWE będzie chciało kontynuować storyline z byłą UFC championką, która zapewne znów zniknie z organizacji na długie miesiące. Choć z drugiej strony, patrząc na to, że Ronda jakby nie patrzeć poddała Charlotte w trakcie walki, możemy spodziewać się ewentualnego rewanżu tej dwójki w najbliższym czasie. Pytanie tylko, czy WWE będzie chętne na zorganizowanie kolejnego pojedynku z ich udziałem? Możliwe jest też, że przesuną go w czasie na którąś z większych gal.

Tłuczone szkło i rozlane piwo

Czy byłem wzruszony, gdy zobaczyłem Kevina Owensa i Steve’a Austina w jednym ringu na WrestleManii w Teksasie? No jasne że tak. Wielka chwila dla sympatycznego Kanadyjczyka z Quebecu, który od małego był fanem SCSA i w końcu doczekał się chwili, by dzielić z nim ring.

Gdy ogłoszono, że na Manii zobaczymy KO Show z udziałem Austina, byłem pewny, że skończy się to brawlem lub pojedynkiem. Nie byłem wielce nastawiony na to, że Steve powróci do ringu i będziemy mogli zobaczyć go w walce pierwszy raz od długich 17 lat rozbratu.

Dało się jednak wyczuć po wejściu (a nawet wjechaniu) Austina na WMce, iż będzie to coś więcej niż bijatyka po kłótni w programie Owensa. Bylibyśmy pewnie zawiedzieni, gdyby finalnie nie doszło do walki Owens vs. Austin i segment zakończyłby się Stunnerem dla gospodarza.

Kevin Owens otrzymał nagrodę, na którą w pełni zasłużył za swoją pracę w WWE, ale i całokształt swojej przygody z pro wrestlingiem.

Main event największej gali roku, w ringu ze swoim największym idolem. Marzenie z dzieciństwa się spełniło i KO miał ten zaszczyt pracować z legendą federacji na WrestleManii. Odkąd Kevin pracuje w WWE, zawsze daje z siebie 100% i udowadnia, że zasługuje na wszystko co najlepsze. Organizacja się odwdzięczyła i uhonorowała go tym pojedynkiem.

Pojedynkiem…

Który był godny walki wieczoru WMki. Niesamowite, że SCSA jest w tak dobrej formie w wieku 57 lat (Sting pozdrawia) i daje radę wykręcić dłuższą niż kilku minutową walkę. Przypominam, że Austin nie walczył od prawie dwóch dekad, wszedł do ringu i zrobił show jak za starych, dobrych czasów. Chapeau bas, Panie Stevie. 

 Obserwuj nas na: twitter.com/MyWrestling2015
 Śledź nas na: facebook.com/mywrestlingpl