oo

RAW nabrało prędkości po Great Balls of Fire. Z pewnością czerwoni nie chcą teraz wytracać pędu, ale łatwo chcieć, ciężej osiągnąć. Sprawdźmy czy RAW było w stanie spełnić oczekiwania fanów, po tak niespodziewanie porządnym PPV.

Elias Samson vs. Finn Balor (w) [Singles match]

Zaczynamy od utartego już schematu – ciemność, jeden reflektor rzucający światło na środek ringu, pomiędzy linami Elias Samson z gitarą, mała wypowiedź, początek piosenki, występ przerywa inny wrestler – no trochę już tego widzieliśmy. Tym razem jednak cała ta sytuacja prowadziła do rzeczywistej, ustalonej walki, która jak to zwykle z Finnem bywa, w pełni satysfakcjonowała wszystkich zebranych. Nie można powiedzieć jeszcze, żeby Balor z Samsonem zgrywali się tak dobrze, jak tylko mogą, ale mankamentów szukać tu próżno. Finn wygrał, ale nadal pozostaje dużo pole do popisu. Teraz tylko czekać na to, co przyniesie przyszłość.

Big Cass Promo

To samo, co ostatnio mówi się o promo Enzo Amore, można też powiedzieć o tych Big Cassa. Nowy heel jeszcze nigdy nie był tak dobry z mikrofonem i należą mu się wielkie gratulacje za występ na wczorajszym RAW. Cass skupił się głównie na fanach WWE, w głównej mierze na tych, którzy nigdy w niego nie wierzyli. Teraz absolutnie się go nie czepiam, ale z jednej strony w jego głosie czuć było masę złości, frustracji i zdecydowania, a z drugiej jego oczy wydawały się bardzo przestraszone i zestresowane. Zanim Cass zakończył swój rant, zza kulis wyszedł Big Show i po krótkim pojedynku wzrokowym rozpoczął atak na znienawidzonego Nowojorczyka. Cass po krótkiej przepychance uciekł z ringu, zaskoczony przeciwnikiem, jednak z dużą dozą determinacji na twarzy, obiecującą nam w przyszłości bardzo porządny feud.

The Club (w) vs. The Hardy Boyz [Tag team match]

Wszystko rozpoczęło się od krótkiego promo braci Hardy,w którym odnieśli się oni do często komentowanej kwestii „czy skoro przegrają teraz parę walk to koniec ich kariery”. Tak jak się wszyscy domyślacie, Jeff i Matt powiedzieli „nie” – oczywiście, w trochę bardziej rozbudowany sposób, ale do tego się to sprowadzało. Przy okazji bracia ciągle rzucali tekstami nawiązującymi do sagi Broken i niewykluczone, że może to być zwiastun tego, co przyjdzie potem. Wypowiedź Hardy Boyz przerwał The Club, który uznał, że panowie nie są już legendami i czas na szybkie skopanie tyłków. Wszyscy się na wszystko zgodzili i rozpoczęła się walka.

I teraz Panie i Panowie pojawia się niespodzianka – Gallows i Anderson wygrali. Do tego zrobili to w całkiem sprawiedliwy sposób. Wszystko to komponuje się bardzo dobrze, bo po pierwsze bracia Hardy byli dość mocno zmęczeni po wczorajszej walce, co trochę ich usprawiedliwia, po drugie The Club odzyskał trochę powagi dzięki zwycięstwie, po trzecie wszystko to może prowadzić do „złamania” Jeffa i Matta. A na sam koniec powróciło The Revival, które z nieukrywaną przyjemnością rozpoczęło atak na byłych czempionów. Bardzo dobrze RAW, bardzo dobrze.

MIZ TV

Ciężko mi przekazać Wam to, jak bardzo nie obchodziło mnie MIZ TV. W tym tygodniu wszystko przejadło mi się w wyjątkowym stopniu. Miz ogłosił nagrody Mizzie’s, potem rozdał je sobie i swoim poplecznikom i cieszył się samym sobą przed tłumem. Oczywiście, przerwał mu Dean Ambrose, potem on zaczął dostawać wpiernicz, uratował go Seth Rollins, a „Ci źli” pouciekali. Nudy. Straszliwe nudy. Jedynym dobrym elementem było to, że potem zobaczyliśmy jak Lunatic Fringe mówi byłemu przyjacielowi, że to niczego nie zmienia i nadal mu nie ufa. Chociaż trochę konsekwencji, dziękuję. Ale to nie wystarczyło, żeby wyratować ten strasznie nijaki segment.

Alexa Bliss & Nia Jax vs. Bailey & Sasha Banks (w) [Tag Team match]

RAW nie może nam już chyba wykrzyczeć mocniej „NASZA MISTRZYNI JEST SŁABA”. Tym razem Alexa przegrała w walce tag teamowej przeciwko Banks i Bailey, mając Nię po swojej stronie. I nie, nie można zrzucić na Jax winy za porażkę. Bliss po prostu po raz kolejny nawaliła i jedyne co w tym wszystkim było dobre, to agresja Sashy, wyraźnie skupiona na przedwczorajszej przeciwniczce. Ale poza tym, jest naprawdę źle.

Goldust (w) vs. R-Truth [Singles match]

Panowie robili, co mogli, ale ani to nie miało w sobie za dużo emocji, ani też stricte technicznych fajerwerków. W końcu R-Truth ma 45 a Goldust 48 lat. Żaden z nich też nigdy jakoś ringowo nie zachwycał. Ciężko mi się na ten temat rozpisywać – to był po prostu bardzo mierny mecz, symbol wielu zmarnowanych elementów.

Universal Championship Promo

Cały segment był niemalże czystym złotem. Najpierw chwila sympatii pomiędzy Kurtem a Brockiem, później zbycie kwestii ogłoszenia nowego pretendenta przez Paula Heymana, wymiana zdań z Reignsem, a raczej słowne zmasakrowanie go przez Lesnara, zawziętość Joe gotowego na kolejną walkę, wciąż zwiększająca się złość Bestii, wyraźnie widoczny stres Kurta, napięcie które można było kroić. I wszystko to byłoby perfekcyjne, gdyby nie rozwiązanie, w którym menedżer generalny zwyczajnie zarządził pojedynek na przyszły tydzień, w którym dwóch Samoańczyków zmierzy się o prawo walki o Universal Championship. Jakoś to strasznie bez polotu, ale już trudno, jeśli macie możliwość, zobaczcie tą część gali i zwróćcie też uwagę na to, jak bardzo Kurt chciałby, żeby rozpoczęła się bójka, w której mógłby brać udział. A no i nie mogę nie wspomnieć o publiczności, która w sposób pełny zaangażowania reagowała na wszystko, co wrestlerzy mieli okazję w ringu powiedzieć.

Przypomniano nam też w trakcie gali, że Angle i Cory otrzymują tajemnicze SMS-y, pogrążające menedżera. Po pierwsze – kompletnie o tym już zapomniałem. Po drugie – cholera, chce się dowiedzieć, o co chodzi i cieszy mnie, że termin rozwiązania jest na przyszły tydzień, a w dodatku wszystko ogłoszone zostanie wraz z kimś, kogo Kurt darzy miłością. Po trzecie – dlaczego postacie akurat teraz udawały, że nie ma przy nich kamer? Wczoraj wyglądało to wyjątkowo pokracznie i mocno wybijało z wczuwki.

Akira Tozawa & Cedric Alexander (w) vs. Neville & Noam Dar [Tag Team match]

Całym celem tej walki było usprawiedliwienia przyszłego rewanżu Tozawy i Nevilla. Cedric i Noam niby też mają feud, ale nie ma on w tym wszystkim najmniejszego znaczenia. Do tego nie mogę też znaleźć powodu, dla którego czempion zniżałby się do wejścia w tag team z kimś tak nieudolnym jak Dar. Sama walka nie była zła, ale też jej głównym elementem była powtórka zakończenia przedwczorajszej walki cruiserweightów, tylko obrócona o 180 stopni. Kolejny minus dla RAW.

Bray Wyatt (w) vs. Seth Rollins [Singles match]

Kolejna wygrana Braya nad Rollinsem? Nieeeeee, nie może być. Widzę teraz dwie opcje – albo jest to wstęp do drogi do odkupienia Setha albo coś rzeczywiście dobrego może się stać ze Zjadaczem Światów. Tym razem Wyatt wykorzystał naruszone wcześniej oko Rollinsa, mierząc w nie swoim headbuttem i tak, jak jest to perfidne zagranie, tak też jest ono dozwolone i zrozumiałe. Cieszę się, że w tym przypadku RAW tak konsekwentnie podeszło do całej sytuacji. Gdy zwycięzca, oddalił się za kulisy, przegranego odwiedzili w ringu uczestnicy MIZ TV, którzy zdecydowali się dać nauczkę pokonanemu Sethowi. Tym razem na ratunek przybiegł Dean wraz z krzesłem i odgonił zgraję sępów, sensownie wieńcząc kolejny rozdział tej historyjki.

Ocena: 5+/10

No szkoda, bardzo szkoda, że RAW nie pociągnęło dobrej passy. Dostaliśmy parę świetnych elementów z segmentem o Universal Championship na czele, ale też masę niewypałów i kiepskich decyzji. WWE musi szybko coś zrobić z czerwonym pasem kobiet, bo dywizja zaczyna bardzo prędko tonąć.

Więcej postów