Recenzja z Tygrysicem: Battleground 2017

Ostatnie PPV przed SummerSlam to jedna z największych trampolin dla hypu na „największą imprezę lata”. Czy Battleground podołało oczekiwaniom i zachowując autonomiczność, utwardziło fundamenty pod najbliższą galę z „Wielkiej Czwórki”?
The New Day (w) vs. The Usos [Tag Team match o SmackDown Tag Team Championship]
Pierwsza walki gali była zarazem najlepszą. Znaczy to ni mniej ni więcej, że zaczęło się z wysokiego „c”, ale potem było już tylko gorzej. Potyczka o pasy mistrzowskie na rozgrzanie publiczności przerodziła się w zażartą batalię pełną false-finishów, zaskakujących zwrotów i niesamowitych ruchów z Superkickiem w twarz lecącego Woodsa na czele (byłem prawie pewien, że gość będzie nieprzytomny). Finalnie to Xavier i Kofi okazali się zwycięzcami całej batalii i to pomimo braku ingerencji Big E w walkę. SmackDown ma nowych czempionów, i to takich którzy idealnie wkomponują się w atmosferę nadchodzącego SummerSlam.
Baron Corbin vs. Shinsuke Nakamura (w via DQ) [Singles match]
Feud Nakamury i Corbina od początku nie miał specjalnej głębi fabularnej. Wszystko opierało się na fakcie, że Shinsuke odmawiał okazywania jakiejkolwiek obawy czy strachu przez Baronem. Mając jednak na uwadze ostatnie, bardzo zażarte bijatyki obu panów, można było się spodziewać meczu dość intensywnego, żeby nie rzec brutalnego. Finalnie jednak otrzymany przez nas towar był dość nijaki, za wyjątkiem ciekawych wymian ciosów i uników gdzieś w 3/4 potyczki. Z jakiegoś powodu SmackDown nie pozwala rozwinąć niesamowitemu Japończykowi skrzydeł. Jego umiejętności są niebywałe, a zmusza się go do ograniczenia do paru powtarzalnych zagrań. Gdy tylko zaś Shinsuke zaczął się rozkręcać, został kopnięty w krocze przez przeciwnika a potem dodatkowo pobity walizką. Nie mogę powiedzieć, żeby walka mi się nie podobała, skądże, ale wiem też, że mogła być wiele razy lepsza.
Becky Lynch vs. Charlotte vs. Lana vs. Natalya (w) vs. Tamina [Fatal 5-Way match]
Po ostatniej walce Charlotte i Becky moje oczekiwania wobec tej potyczki poszły zdecydowanie w górę i muszę przyznać, że się nie zawiodłem. Z pewnością nie była to walka, która przejdzie do historii, ale wszystko, co w niej zawarte, było co najmniej poprawne. Dynamika postaci została inteligentnie zachowana, bardzo dobrze przedstawiono sojusz Lany i Taminy, a nieporadność Rosjanki dodała jej autentyczności (bo najprawdopodobniej była autentyczna). Ja osobiście nie byłem zbyt zadowolony z personaliów zwycięzcy, bo uważam że Natalya jest zdecydowanie najnudniejszą ze wszystkich kobiet w rosterze, no ale cóż, dam szansę. Na szczęście, nie tylko ona dobrze wypadła, bo i Lynch wyeliminowała dwie przeciwniczki, co na pewno też słusznie utrzymuje jej wysoką pozycję.
AJ Styles vs. Kevin Owens (w) [Singles match o United States Championship]
Zdecydowanie największy zawód gali. Po tych nazwiskach nie powinniśmy spodziewać się niczego innego, jak pasjonującego i zmuszającego nas do siedzenia na krawędzi fotela widowiska. Niestety, wszystko to co zobaczyliśmy na Battleground wydawało się zlepkiem najbardziej klasycznych wymian ruchów, jakie panowie mieli do zaoferowania. Finisz zaś nie miał najmniejszego sensu. Wszystko rozpoczęło się od rzucenia Stylesem w sędziego, co sprawiło, że ten nie pilnował walki, co jednak nic nie zmieniło, bo nic ważnego się w trakcie jego zamroczenia nie zdarzyło – nikt nie odklepał, nikt nie został przypięty, nikt nie oszukiwał. Co gorsza, gdy tylko oficjel zdał sobie sprawę ze swojego położenia, jak najbardziej prawidłowo odklepał zrollupowanego AJ’a. Powrót pasa do KO, tylko udowadnia, że po pierwsze wynik z Madison Square Garden był jedynie chwytam marketingowym wycelowanym w przyciąganie widowni na houseshowy, a po drugie pokazuje, że wszystkie misz-masze z określaniem pretendenta i komplikacjami po zdobyciu pasa przez Stylesa nie miały żadnego znaczenia. Szkoda.
John Cena (w) vs. Rusev [Flag match]
Myśleliście, że Punjabi Prison to najgłupsza rzecz, która zobaczycie na Battleground? O nie nieeeee. Walka o zdobycie flagi swojego państwa i wbicie jej na podium na scenie to kompletnie inna liga idiotyzmu. Pomimo mojego niezmiernego szacunku do Ceny i Ruseva zwyczajnie nie mogłem potraktować tej walki poważnie. Wszystko było do przesady patetyczne i teatralne, tak jak amerykański patriotyzm. Niemal najdłuższa potyczka gali wydawała się ciągnąć w nieskończoność, do tego bezpośrednio przekazując nam finisz gdzieś w połowie, gdy to Rusev ustawił sobie stoły pod amerykańskim podium. Żal tak dobrych wrestlerów, na tak beznadziejną formę.
Mike Kanellis vs. Sami Zayn (w) [Singles match] + The Fashion X-Files
OK, zignorujmy te wszystkie obowiązkowe elementy, które muszą się pojawić, gdy wrestlerowi pod ringiem towarzyszy jego ukochana. Teraz patrząc czystym, nieskrępowanym okiem można zobaczyć, że to naprawdę porządna walka była. Nic niesamowitego, ale parę razy podniosła mi się brew z zaskoczenia jakością spotkania. Nie mam specjalnego doświadczenia w oglądaniu walk Kanellisa, ale jego striking stoi na bardzo wysokim poziomie. Szczerze to nie sądzę też, żeby decyzja o zwycięstwie Zayna miała jakoś niebotycznie skrzywdzić Mike’a. Dla obu uczestników walki sytuacja w bookingowa była dość nieciekawa, więc tak naprawdę najważniejszy będzie rozwój tego, co widzieliśmy, a nie wyniki tych ostatnich dwóch potyczek.
A teraz czas na najlepszy element wieczoru – The Fashion X-Files. Razem z widownią Breezango wyczekiwało ujawnienia się zbrodniarzy. Niestety, gdy w gabinecie pojawiło się The Ascension wszyscy poczuli ukłucie zawodu wraz z zaangażowanymi wrestlerami. I gdy już myślałem, że to właśnie będzie przepis SmackDown na poradzenie sobie z cienkim rozwiązaniem – samoświadomość – wykiwano mnie jak małego chłopca i przypomniano o wcześniejszych poczynaniach Konnora i Viktora. Panowie skłamali, bo poczuli się mniej męscy po tym jak zaakceptowali bilety na niemetalowy koncert i poszli na ugodę z Breezango. Gdy jednak pokazano im uciętą i rozerwaną głowę wierzchowca Fandango, Ascension przestało zgrywać twardzieli i skrzętnie uciekli. O taką konsekwencję fabularną nic nie robiłem <3 Chwilę później rozpoczęło się migotanie świateł, a gdy tylko najlepszy tancerz WWE znalazł latarkę, zobaczył że jego przyjaciel leży nieprzytomny. Po chwili i on podzielił jego los, a na sam koniec zostaliśmy uraczeni stylowym ujęciem z poziomu podłogi, w którym widać, że Breezango zostaje gdzieś zaciągnięte przez tajemnicze postacie. Ja stawiam na Harpera i Rowana. Cudo.
Jinder Mahal (w) vs. Randy Orton [Punjabi Prison match o WWE Championship]
Nie było tak źle. Już bez histerii. Mogło być zdecydowanie gorzej. Owszem, początek z podnoszeniem krat był niemrawy i zwyczajnie nudny, ale gdy tylko walka wyszła poza pierwszy segment momentami było naprawdę interesująco. Czułem rzeczywistą frustrację, gdy widziałem braci Singh i prawdziwą satysfakcję, gdy zbierali ostry wpiernicz, tak jak i Mahal, a chyba o to chodzi. Dostaliśmy bardzo sensowne skupianie się na jednej ręce Ortona, wykorzystanie broni, upadek z góry klatki na stół komentatorski, charakterystyczne ruchy z lądowaniem na przestrzeń pozaringową. Naprawdę nie ma na co aż tak narzekać. No dobra, finisz. Powrócił ten jedyny – niezgrabny, ociężały i wiecznie zmęczony The Great Khali. Jeśli to tylko jednorazowy wybryk olbrzyma, to spoko, nie ma problemu. Gorzej jeśli to oznacza jego powrót na stałe, bo ten facet zwyczajnie w ringu być nie powinien. Póki co zachowuję pozytywne podejście, bo wynik jest taki, a nie inny, ale Orton wygląda na wybitnie mocnego, przy okazji nie grzebiąc Jindera i sensownie dorabiając mu sojuszników w postaci potężnego Khaliego. Było naprawdę spoko.
Ocena: 6+/10
Zewsząd słyszę głosy, że to najgorsze PPV w tym roku. Ja zdecydowanie taki surowy w ocenie nie jestem. Oczywiście były elementy, które utykały a nawet czołgały się po ziemi, co nie znaczy jednak, że nie otrzymaliśmy też sporo porządnego contentu. SummerSlam – czekam.