Bray Wyatt – zbawienie czy ostatni gwóźdź do trumny?

Na początek należy zaznaczyć, że w kwestii kreacji postaci Bray, to absolutny i niezaprzeczalny geniusz. Trzykrotnie opracował nowe, popularne wśród fanów postacie. Niestety scenarzyści w WWE nie obeszli się z nim delikatnie, rujnując dwie pierwsze przygody Wyatta, czyniąc z niego chłopca do bicia. Kilka miesięcy temu zaprezentował on swoje najnowsze dzieło – The Fiend. Kreatura stworzona z gniewu, mroku i żądzy zemsty. Aby umocnić jego pozycję, w swoim debiucie ringowym na SummerSlam „The Fiend” w krótkim, lecz dość wyrównanym starciu, pokonał Finna Balora. Od tamtego czasu alter ego Wyatta atakowało legendy WWE, z którymi ten miał wcześniej styczność, potwierdzając tym samym, że będzie on prowadził swego rodzaju vendettę przeciw swoim dawnym rywalom. Niestety, dawnym rywalem Wyatta był także obecny Universal Champion – Seth Rollins.
Na RAW 02.09.19 w segmencie “Firefly Fun House” Bray zapowiedział pojedynek między zwycięzcą walki o Universal Championship na Clash of Champions – Rollinsem lub Strowmanem, a The Fiendem. Na papierze wygląda to fantastycznie. Wszystkie wątki się łączą, gdyż zarówno Beast Slayer, jak i Monster Among Man mieli w przeszłości związek z Wyattem. Do tego postać The Fienda jest obecnie najbardziej popularną spośród całego rosteru WWE, więc uczynienie z niego mistrza wydaje się być świetną decyzją. Pytanie brzmi – co dalej? Walka Rollinsa z Braunem jest już wystarczającym bólem głowy dla scenarzystów. Obecny mistrz zdobył pas, pokonując niezwyciężonego Brocka Lesnara. Braun z kolei niedawno zakończył program z Bobbym Lashleyem, który miał umocnić jego postać i znów zrobić z niego niepowstrzymaną siłę. Realistycznie rzecz ujmując, jedynym zakończeniem ich walki na Clash of Champions, na którym żaden nie ucierpi, byłaby dyskwalifikacja. Jeżeli WWE chce, by obydwaj utrzymali swoją popularność i otaczającą ich aurę, żaden z nich nie może tej walki przegrać. A dalej robi się już tylko ciekawiej, biorąc pod uwagę, że mistrz, ktokolwiek by nim nie był, ma się zmierzyć z The Fiendem i tu pojawia się kolejny problem. The Fiend ma za sobą dopiero jedną walkę na PPV – swój debiut, w którym, jak pisałem wcześniej, pokonał Finna Balora na SummerSlam. Ten pojedynek Fiend powinien całkowicie zdominować, niszcząc rywala, jednak w rzeczywistości Balor również atakował, co nie dało ostatecznie tak spektakularnego efektu dominacji. W takiej sytuacji jedynym rezultatem pojedynku z mistrzem może być czyste i jednostronne zwycięstwo Fienda, gdyż każdy inny wynik osłabi go w oczach widowni.
Przyjmując więc, że The Fiend na Hell in a Cell zdobędzie Universal Championship, kto ten tytuł mu odbierze? Każda porażka będzie umniejszała jego siłę, więc jego pogromca musi być postacią o podobnym profilu. Moim zdaniem idealnym kandydatem byłby powracający Finn Balor, domagający się rewanżowego starcia. Mogłoby to doprowadzić do pojedynku The Fiend vs. Demon King o najbardziej prestiżowe mistrzostwo w WWE, dla którego idealnym placem boju byłaby przyszłoroczna WrestleMania. Osobiście chciałbym to zobaczyć, zwłaszcza, że Balor uwalnia demona jedynie w ostateczności, co otwiera furtkę do przekazania tytułu komu innemu, nie wyrządzając żadnemu z uczestników walki krzywdy. Mało prawdopodobne jest jednak takie rozwiązanie.
Reasumując, wielkie obawy budzi we mnie perspektywa Braya, jako mistrza. Odebranie mu tytułu będzie bardzo trudne do zrealizowania w przekonujący sposób, czemu scenarzyści mogą nie sprostać. Trzeba też wziąć pod uwagę, iż z czasem niepokonany The Fiend znudzi się widowni, tworząc kolejny wielki problem. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że kierunek, w którym zmierza Bray może się okazać zgubny, a jego postać zamiast, jak oczekiwano, podnieść WWE z kolan, będzie ostatnim gwoździem do trumny federacji.