No Yeet – tak w dwóch słowach skomentowałbym Royal Rumble, czyli najważniejsze wydarzenie mijającego tygodnia. Zapraszam zatem na subiektywne podsumowanie tego, co się działo na ringach i poza nimi.
Zacznę od smutnej prawdy: im więcej pieniędzy w świecie wrestlingu, tym częściej umykają (lub są marginalizowane) jego istotne elementy. Przykłady? Po przejściu WWE na Netflix musimy każdorazowo oglądać siedzących na trybunach wszelkiej maści celebrytów, a w męskim Royal Rumble wziął udział streamer. Tamże jako #30 wchodzi Logan Paul, o którego roli szerzej pisałem w tym artykule – i wyrzuca Stylesa i Punka. Paul Heyman ostatnio mówił, że gwiazdy WWE zasługują na nagrody Emmy (to telewizyjny odpowiednik Oscarów). Znaczy to też, że WWE coraz mocniej staje się elementem popkultury. Obawiam się, że proporcje pomiędzy akcją na ringu a całą (niezbędną) otoczką będą z czasem jeszcze mocniej przesuwać się w kierunku tego drugiego elementu. Na przeciwnym biegunie z kolei plasuje się AEW, zabezpieczone finansowo bardzo korzystnym kontraktem telewizyjnym z WBD, przez co Tony Khan dalej bookuje wszystko według własnego „widzimisię”, nie oglądając się na nikogo i na nic. Można odnieść wrażenie, że negatywne opinie społeczności na temat tego, jak w ostatnich miesiącach wyglada AEW spływają po nim jak po kaczce – zgodnie z zasadą, „niech mówią co chcą – byle o nas mówili”. Kasa się zgadza, po co się trudzić?
Wracając do WWE: Royal Rumble niestety zmarnowało swój potencjał i pozostawiło uczucie niedosytu. Charlotte Flair była praktycznie murowaną kandydatką do zwycięstwa i tak się stało. Nia Jax jest straszna, proszę, zabierzcie ją z telewizji. Mecz tag teamów na pewno poniżej potencjału obu drużyn i do tego z dziwnym zakończeniem. Cody znów jako Terminator. W walce męskiej dość oczywistym było dla mnie, że nie wygra Cena (bo wygra EC), ale biorąc pod uwagę ile równoległych historii poprowadzono w ostatnich tygodniach, nie zostały należycie skonsumowane. Jey Uso rzeczywiście jest maskotką federacji, sprzedającą mnóstwo merchu i porywającą ludzi do wspólnego Yeetowania. Najwyraźniej te czynniki były wystarczające by uczynić z niego zwycięzcę RR, chociaż w samym pojedynku był raczej niewidoczny. Czeka nas zatem czwarte podejście Jeya do Gunthera, zapewne udane. Szkoda. Bardziej interesuje mnie interakcja Reigns-Rollins-Punk; tutaj nie trzeba pasa by były emocje.
Być może WWE postanowiło zdyskontować popularność Jeya szybciej, niż miało to miejsce w przypadku LA Knighta kilkanaście miesięcy temu. Podobny przykład – oddolnie wypracowana mega popularność, ale bez sukcesu. Dostał US Championship trochę w ostatniej chwili i niestety dość szybko je stracił na rzecz raczej nieobecnego Nakamury. Oddając sprawiedliwość Triple H’owi, postąpił odważnie i zaskoczył większość widzów. Co z tego wyjdzie w długim terminie – zobaczymy.
Z pozaringowych rzeczy chciałbym wspomnieć jeszcze o dwóch kwestiach. Pierwsza to uzupełnienie pozwu Janel Grant. Nie dość, że został tam ujęty z imienia i nazwiska Brock Lesnar, to wskazano jeszcze, że „WWE zbudowało nowy, niestandardowy narożny pokój biurowy dla Johna Laurinaitisa, dzielący ścianę z Triple H. Biuro pani Grant miało wewnętrzne drzwi, które łączyły się bezpośrednio z biurem Laurinaitisa. Nick Khan i Brad Blum brali udział w planowaniu apartamentu Laurinaitisa, w którym ostatecznie miała zostać wykorzystana pani Grant.” Mam nadzieję, że amerykański sąd jak najszybciej rozstrzygnie tę sprawę i ukarze wszystkich winnych. Dla dobra wszystkich, w tym nas, fanów. Jeśli te zarzuty się potwierdzą, to serio w tej firmie nikt nie widział co się działo?
Druga rzecz to powrót Evolve, platformy dla młodych talentów, zarówno z NXT jak i programu WWE ID. Show będzie pokazywany na platformie Tubi co środę od marca. Myślę, że to kolejny po współpracy z TNA krok w kierunku monopolizacji wrestlingu przez WWE. Pamiętajcie, że konkurencja jest zawsze lepsza od monopolu, więc – czasem mimo wszystko – należy trzymać kciuki za AEW.
No właśnie, AEW przygotowało dobry materiał próbujący ratować historię Death Riders, niestety środowe Dynamite tutaj nie pomogło, a wręcz przeciwnie. Naprawdę trzeba było interwencji by pokonać 124-letniego Jeffa Jarreta? Odbicie znów było na Collision, które wyrasta na równorzędny z Dynamite show. Moxley jednak sprawdza się najlepiej z pinezkami w plecach. A jeśli chcecie przykład tego, jak wiele znaczy dobry booking, popatrzcie na Ricocheta w ostatnich tygodniach w AEW. Przypomnijcie sobie go sprzed roku w WWE i porównajcie z tym co teraz. Nastąpiła kolosalna zmiana w postrzeganiu tego zawodnika. Jeżeli chodzi o akcję w ringu – polecam Triple Threat o TNT Championship.
Jeśli natomiast macie ochotę obejrzeć coś z TNA (ale i NXT), niech będzie to Ace Austin vs Wes Lee. To tyle ode mnie dzisiaj – dajcie znać w komentarzach na naszym Facebooku co Was najbardziej zaciekawiło w tym tygodniu.