Recenzja z Tygrysicem: RAW 27/02/2017

Fastlane już w niedzielę, więc czas najwyższy na wskoczenie na piąty bieg i zmianę pasa (czaicie, bo Fastlane… w sensie że pas ruchu…). To już ostatnia szansa na zwiększenie emocji poprzedzających ostatnie PPV przed Wrestlemanią, ale czy dobrze wykorzystana?
Jinder Mahal & Rusev vs. The New Day (w) [Tag team match] + Oscarowe Promo
Jak zwykle zacznijmy od pogadania o promo. New Day jest w tym dobry. Naprawdę dobry. Ale na nic się to zda, kiedy scenarzyści chwytają się za najbardziej oczywiste nawiązania do popkultury. Zeszłoweekendowe Oscary dostarczyły niemałych kontrowersji, po tym jak na scenę, jako zwycięzców nagrody za najlepszy film, wyczytano twórców „La La Land”, po czym okazało się, że doszło do pomyłki i to „Moonlight” odbierze statuetkę. Tutaj na swoich przeciwników, twórcy Booty-O’s wybrali The Shining Stars, a kiedy Portorykańczycy doszli do ringu, byłym czempionom wręczono kartkę, która powiedziała, że zawalczą jednak z Rusevem i Jinderem Mahalem, a gwiazdy Ameryki Południowej zetrą się handicapowo z Big Showem. Co ja mogę powiedzieć… #mnienieśmieszy.
Co do walki zaś, trzeba niestety przyznać, że to już jest zwyczajnie nudne. New Day wygrywa, bo Rusev broni Lany. Jinder się wkurza. Booty O-s’ się sypią. Warsztatowo sama potyczka to nic pasjonującego. Najgorsze, że nikt na tym wszystkim nie zyskuje. Najdłużej panujący Tag Team Champions nie odzyskują renomy poprzez ośmieszanie heeli. Rusev jest ciągnięty w dół przez Jindera i konieczność brania udziału w głupich komediach pomyłek z udziałem Lany. Mahal traci swój czas, bo w ogóle nie powinno być go w ringu. Za to my widzowie po prostu czekamy na kolejny segment.
Kevin Owens & Goldberg Promo
Uffff wreszcie coś miłego. Mikrofon, Kevin Owens, Bill Goldberg – tego nam właśnie potrzeba. Nie ma co ukrywać, że walka obu Panów jest zdecydowanie tą najbardziej wyczekiwaną. Finałowa potyczka słowna tylko nas w oczekiwaniu umacnia. Z biegiem swojej kariery Kevin i Bill znacznie poprawili swoje umiejętności oratorskie. Na wszystkie strony sypią się ostrzeżenia, obietnice i przyrzeczenia, a każde z nich wymierzone jest w przeciwnika. Owens i Goldberg odpowiednio budują swoją postacie i jedyne co nam siedzi w głowie, to kto po wszystkim będzie mógł wykrzyknąć „YOU’RE NEXT”.
Akira Tozawa (w) vs. Noam Dar [Singles match]
Z nieukrywaną przyjemnością obserwuję stale zwiększającą się popularność Akiry Tozawy. Jego energia jest zwyczajnie zaraźliwa i w erze coraz mnie wokalnych widzów na trybunach, miło jest usłyszeć wspólne okrzyki nie będące konkluzją upadku z dwudziestu metrów.Poza tym, facet zwyczajnie wie co robi w ringu. Jego uderzenia mają odpowiedni ciężar, a ruchy szybkość i dokładność. Razem z Noamem stoczyli naprawdę dobry pojedynek, który chociaż krótki, przyniósł sporo dobrej zabawy. Na szczęście Dar jest na tyle charyzmatycznym wrestlerem, że pasmo porażek przekuwa w element swojej postaci i nie pozwala sprowadzić się do roli jobbera czy pieska Alici FOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOX. Chciałbym w przyszłości zobaczyć ich z 20 minutami czasu.
Jednakże tam gdzie Tozawa, tam ostatnio i The Brian Kendrick. Szczęście ze zwycięskiej walki Japończyka, było krótkotrwałe, jako że zaraz potem zaatakował go od tyłu The Man With the Plan pozostawiając go z kolejną lekcją odrzuconego mentora. Kciuk w górę.
Big Cass (w) vs. Luke Gallows [Singles match]
Okres panowania The Clubu to jakiś żart. Najpierw potyczki handicapowe z Romanem Reignsem a teraz to. Fakt, że Anderson i Gallows są aktualnymi RAW Tag Team Champions przypomnieli mi komentatorzy, bo na bieżąco nic na to nie wskazywało i zwyczajnie o tym zapomniałem. Był to kolejny mecz niczym niewyróżniający się od innych, które widzieliśmy na przestrzeni ostatnich tygodni. Dwójka sporych facetów mozolnie prezentująca cały, ubogi arsenał i dwójka mniejszych partnerów raz za razem odwracających uwagę czy to sędziego, czy przeciwników. No żal mi ich potencjału. A mecz zakończył się Big Bootem. Tak. Big Bootem.
Bayley & Sasha Banks vs. Charlotte Flair & Nia Jax (w) [Tag team match] + Pre-match promo + Post-match promo
Coś mam dziś zły dzień. Miarka się przebrała. Dość już tych żeńskich potyczek słownych w ringu. Bayley i Sasha najwyraźniej zużyły na ten moment cały swój zapas umiejętnych odzywek i porządnego aktorstwa. Wszystko wydawało się na jedno kopyto, widzieliśmy to już zbyt wiele razy. Dobrze, że Charlotte naprawdę trzyma poziom i wydaje się rzeczywiście kompetentną osobą w ringu, w przeciwieństwie do wyżej wymienionych, które bardziej przypominają dziewczynki, którym się pofarciło. Pozwólcie, że zacytuję Panią The Boss „You know what I am exhausted from? Looking at your stupid face.” Żenada. Plusem jest za to to, że Dana Brooke większość czasu była kompletnie cicho. Najlepiej jakbym również wizualnie nie musiał jej już doświadczać.
Co zaś do samej walki. Wiadomym jest, że w kwestiach umiejętności walki, żadnej z trzech The Horsewomen nie można niczego zarzucić. No, może poza finisherem Bayley. Walka była stosunkowo dynamiczna, każda z kobiet pokazała coś od siebie a Dana otrzymała Bayley-to-Bayley poza ringiem. Nie mam o co mieć pretensji. Interesującym było zakończenie, w którym głównym elementem destrukcji pozostała Nia Jax, która z reguły w potyczkach z uznawanymi za równe sobie, przegrywała dość znacznie. Tutaj to ona zaprowadziła finalny porządek i zakończyła walkę. Leg Dropem. W 2017 r. dwa starcia na gali RAW zakończyły się Big Bootem i Leg Dropem. Pomyślcie o tym.
Po walce zaś po raz kolejny pokazać swoją dominację nad absolutnie wszystkim musiała Stephanie McMahon, która na zapleczu rozwiała nadzieje Bayley na obecność Sashy Banks u jej boku, w trakcie jej walki o pas. The Boss zmierzy się… no pewnie że z Nią Jax, bo z kim innym. Oczywiście stale zasiewane jest również ziarno niezgody, które finalnie wykiełkuje obracając obie dziewczyny przeciwko sobie. Pytanie tylko czy w niedzielę, przed Wrestlemenią, czy na gali największej z wielkich?
Sheamus (w) vs. Titus O’Neil [Singles match]
Dobrze było zobaczyć jak Sheamus pokonuje kogoś jednym ruchem. Nie ukrywam swojej sympatii do Irlandczyka i liczę na wyciągnięcie go ze stereotypowych ról. Facet zasługuje na więcej i znowu mógłby stać się pretendentem do najważniejszych pasów. Nie żebym miał coś do jego współpracy z Cesaro, wręcz przeciwnie. Tym razem The Celtic Warrior stanął naprzeciw Titusa O’Neila, który po niesławnym złapaniu Vince McMahona odpokutowuje będąc non stop upokarzanym przez kolejnych wrestlerów. Odmiennym tym razem było jednak zachowanie The Real Deala. Agresywnie zaatakował on Sheamusa zanim wybrzmiał sygnał rozpoczęcia a gdy tylko Irlandczyk zgodził się na rozpoczęcie walki, Titus kontynuował brutalny atak. Wystarczyło jednak jedno odciągnięcie przez sędziego, Brogue Kick i 1…2….3.
Big Show (w) vs. The Shining Stars [2-on-1 handicap match]
Nasz znajomy gigant jest w świetnej formie, tego mu odmówić nie można. Brak jednak dla niego pomysłów na rozwój jakiejś nitki scenariuszowej a mecz z z Shaq’iem tuż tuż. Postawiono więc na kolejny squash match, tym razem handicap przeciwko The Shining Stars. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że Primo i Epico to naprawdę porządni technicznie wrestlerzy. Problem w tym, że ich gimmick i przywiązanie do idei tag teamu blokuje ich do tego stopnia, że zwyczajnie nie żal mi ich kolejnych porażek. Tak jak akapit wyżej przyjemność z walki pochodziła w sporej mierze ze swego rodzaju nostalgii. Wiemy, że to nie ten Big Show, co kiedyś, ale cholera jasna dobrze popatrzeć jak spuszcza komuś wpiernicz.
Seth Rollins & Triple H Promo
Wymysł miesza się z rzeczywistością. Czy kontuzja Architekta jest poważniejsza niż myśleliśmy? Może. Czy Seth Rollins rzeczywiście opuści Wrestlemanię? Niewykluczone. Czy czeka go na niej walka z Triple H’em? Prawdopodobne w tym samym stopniu. Na ten moment ważne jest jednak to, co Panowie pokazali w ringu. Próżno szukać takiej agresji, nienawiści i uczuć w jakimkolwiek innym feudzie gdziekolwiek indziej w świecie wrestlingu. To co rozpoczęło się jako spokojny wywiad Setha z Corey’em Gravesem zamieniło się w obietnicę apokalipsy relacji Rollinsa z Królem Królów. To nie jest walka brata z bratem, ojca z synem, a twórcy z dziełem. Prośmy kogo możemy o zdrowie Setha.
„Gentleman” Jack Gallagher & TJ Perkins (w) vs. Neville & Tony Neese [Tag team match]
Tak jak mówiłem tydzień temu, drugim najbardziej wyczekiwanym przeze mnie meczem jest starcie o Cruseirweight Championship. Dżentelmen potyka się z Królem. Nareszcie feud, w którym rzeczywiście coś nas może obchodzić. Walka tag teamowa była tak naprawdę tylko pretekstem dla konfrontacji Nevilla z Gallagherem i swoje zadanie spełniła wyśmienicie. Oprócz ciekawej walki otrzymaliśmy zapowiedź, miejmy nadzieję, świetnego elementu PPV. Szczególną uwagę warto zwrócić na zakończenie, w którym patrząc na Króla Cruiserweightów, Jack, można by powiedzieć, zaplątał Tony’ego w jedną ze swoich dźwigni, przypominającą finisher aktualnego championa. Już się nie mogę doczekać niedzieli. No i ten headbutt, ło boże…
Cesaro vs. Samoa Joe (w) [Singles match] + Backstage promo
Dawno nie widzieliśmy materiału zakulisowego z Cesaro i Sheamusem, a gdy do duetu dołączył Samoa Joe zrobiło się jeszcze ciekawiej. Samoańczyk ma ze Szwajcarem długą historię wspólnych walk i napięcie pomiędzy wymieniającymi się pszcztyczkami wrestlerami było naprawdę dobrze zbudowane. Nie zepsuło go nawet lekko drewniane aktorstwo Cesaro. Sheamus zaś zaskakująco stał cały czas w obronie swoje tag teamowego partnera. Z podbitym okiem, wyglądał na doświadczonego przez życie wyjadacza i całość świetnie pasowała do obrazu tweenera. Aż miło patrzeć.
Czekam aż Joe się rozkręci. Jego walki, mimo że oczywiście bardzo dobre, nie mają jeszcze tej odpowiedniej dawki agresji, którą tak bardzo u niego lubię. Mam jedynie nadzieję, że jest to zwyczajnie plan, według którego Samoańczyk rozwijać się będzie ze swoim stylem, aż do jakiegoś PPV. To samo z finisherem, który na ten moment jest rozczarowujący. Wiadomym było, że Musclebuster nie zostanie użyty w tej walce, jako że Cesaro odmawia przyjęcia go, po tym co stało się z jego przyjacielem – Tysonem Kiddem. Nadal jednak z tęsknotą czekam na jego powrót. Niemniej jednak widowisko, które sprawili nam Panowie było świetnym pokazem ich umiejętności, godnym porządnej gali. Umiejętne „sprzedanie” kontuzji Cesaro i poczucie więzi pomiędzy nim a Joe’m pozwoliło na wyciągniecie jak największej dawki przyjemności.
No a po samej walce, drogiego Joe zaatakował Sami Zayn. Tym razem przyszła jego kolej. I bardzo słusznie, im więcej widzimy Samiego, i im więcej wrogów robi sobie Joe, tym lepiej. Więcej dobrego dla nas.
Roman Reigns i Braun Strowman – podpisanie kontraktu + Mick Foley promo
Poniżanie Micka Foleya wydaje się być jednym z głównych hobby scenarzystów WWE. Coraz częściej moje serduszko zadaje sobie pytanie, gdzie jest granica i czy mu już zwyczajnie nie jest przykro? No ale cóż….hajs się zgadza. Tym razem Stephanie McMahon postanowiła dobitnie, pod pozorem przeprosin, uzmysłowić swojemu podwładnemu, że jest tylko mizernym cieniem faceta, którym kiedyś był, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Wszystko to może prowadzić do wspominanej w plotkach zmiany generalnego menedżera RAW. Czyżby Kurt Angle?
Przyszła jednak pora na wejście Brauna Strowmana, który postanowił wygonić Foleya, gdy tylko ten zorganizował podpisywanie kontraktu. Mick postanowił jednak, że nie ma zamiaru dać sobą pomiatać olbrzymiemu gnojkowi i wygarnął co miał w swoim misiowatym duchu, domagając się szacunku jako legenda, o której ludzie nie zapomną nawet jeśli jego ciało go zawodzi. I to promo zasługuje na nagrodę wieczoru. Prawdopodobnie wszystko skończyłoby się kiepsko dla zdrowia fizycznego GM’a, ale na jego szczęścia na scenę wyszedł Roman Reigns, a wtedy cała uwaga byłego członka rodziny Wyattów skierowana była na niego Nie jestem najlepszy z historii i chętnie się dowiem, kiedy ostatnio jakakolwiek ceremonia podpisania kontraktu przez wrestlerów skończyła się pokojowo. Bardzo niewykluczone, że niedawno, ale powiedzmy sobie szczerze, kto je pamięta? W końcu i tak najważniejsze jest jak wiele zniszczeń pozostawione będzie w ringu i poza nim. Tym razem panowie poturbowali w miarę wszystko co mieli w zasięgu wzroku, włącznie z członkiem ochrony, który załapał się na Spear’a, z pomocą którego Roman Reigns przebił, tak Strowmana, jak i barykadę. Zdecydowanie najśmieszniejszy moment gali. Dobra zabawa dla całej rodziny.
Ocena: 7+/10
Ideały zdarzają się bardzo rzadko i nie ma co oczekiwać go po go-home show przed Fastlane. Jednakże po raz kolejny RAW sprezentowało nam dawkę porządnego wrestlingu, którego jedynym problemem jest zwyczajne zagubienie w rozpisywaniu kolejnych linii scenariusza. A to da się wygładzić. Po raz kolejny Smackdown ma ciężkiego przeciwnika, w cotygodniowej batalii, a ja już nie mogę się doczekać na zarywanie niedzielno-poniedziałkowej nocy.