Recenzja z Tygrysicem: RAW 17/04/2017
Pierwsza gala po Superstar Shakeup powinna dać nam pojęcie o tym, jak kształtować będzie się krajobraz RAW w najbliższych miesiącach. Co nas w takim razie na horyzoncie czeka?
Braun Strowman & Kurt Angle Promo
Wydarzenia z poprzedniego tygodni nie mogły pozostać bez echa, więc Strowman wyszedł na ring aby wystosować swego rodzaju oświadczenie. Zawarta w nim duma ze swoich poczynań i czasowej eliminacji Reignsa została zagrana naprawdę nieźle. Jestem pod wrażeniem poprawy Brauna w tej sferze kunsztu wrestlingowego. Niestety z drugiej strony, po raz kolejny mam wrażenie, że średnio radzi sobie Kurt Angle. Generalny menedżer wyszedł na ring, aby skonfrontować się z Braunem, powiadomić że jego walka z Romanem na Payback z pewnością się odbędzie, a gigant powinien sobie wziąć na ten dzień wolne. Tempo całego segmentu wyraźnie zmalowało, gdy monolog przerodził się w dialog i wydaje mi się, że wina po części leży po stronie Angle’a a po części scenarzystów, którzy wracają do wymiany gróźb z dziecinnym warunkiem „or else”. Dajcie trochę więcej swobody Braunowi i będzie spoko. Kurt za to dwie szanse już stracił. Następnym razem trzeba będzie mimo szczerej woli przyznać, że to on winien jest spadającej jakości elementów gali.
Chris Jericho vs. Samoa Joe (w) [Singles match] + wywiad z Jericho
Ciężko znaleźć dwóch tak niezależnie od swoich wyników dopingowanych zawodników, jak Jericho i Joe. Nic więc dziwnego, że ich walka stała na wysokim poziomie głównie dzięki reakcjom publiczności. Oczywiście obecność Rollinsa przy stole komentatorskim również pomogła, ale trzeba przyznać, że to podniesione okrzyki na kolejne próby Walls of Jericho były najlepszym elementem pojedynku. No, byłbym troszkę niesprawiedliwy, próba wyjścia Chrisa z Coquina Clutch też była naprawdę niczego sobie. Nie wiem ile w tym było rzeczywistej niecodzienności a ile botchu, ale z pewnością wiem, że pomogło to zdecydowanie w uznaniu walki za udaną. Po zakończeniu pojedynku mieliśmy okazję usłyszeć świetne promo ze strony Samoańczyka, które emocjonalnie i plastycznie opisało powody i wyniki jego nienawiści do Setha, zwracając uwagę na relację Joe z Triple H’em i to, że cały feud przestał być służbowy, a stał się personalny. Rollins nie pozostał dłużny, kończąc swój krótszy wywód jakże wymownym i dobrze brzmiącym „Payback is a bitch!”.
Trochę później Jericho wziął udział w krótkim wywiadzie, którego główną osią było to, że Chris nie dbając z kim rozmawia nazywa Micka Tomem, myląc go z dobrze znanym Philipsem. W grę miała już wejść Lista Jericho, gdy nagle monolog Chrisa przerwał przechadzający się w tle i brzdąkający na gitarze Elias Samson. Niedbający o nic Drifter tak zdenerwował Y2J’a, że ten dał spokój swojemu rozmówcy i zdecydował, że to Samson zasluguje na miejsce na jego spisie osób nie najlepiej postrzeganych. I tak właśnie powinno się było pokazać Eliasa od samego początku. W tle, lecz ze znaczeniem. O tym co w zeszłym tygodniu lepiej zwyczajnie zapomnieć. Tym razem przynajmniej było śmiesznie. Oczywiście lwią część roboty wykonał sam Chris, który swoją humorystyczną charyzmą jest w stanie przedstawić wszystko, co nie zmienia faktu, że to zwyczajnie zabawny segment był.
Big Show vs. Braun Strowman (NC) [Singles match] + Destrukcja za kulisami
Żeby utrzymać dobrą passą przejdę od razu do walki wieczoru, a raczej do tego co do niej doprowadziło. Zdenerwowany przez menedżera Braun postanowił zabawić się trochę z innymi gwiazdami RAW, atakując dabujących R-Trutha i Stardusta oraz wrzucając Kalisto do śmietnika (patrząc na to jak beznadziejna jest ostatnimi cała trójka ciężko było się przy tym niedobrze bawić). Dalsza część rozróby powstrzymał jednak Big Show, który znienacka wgniótł Strowmana w bramę i sprowokował Brauna do walki z kimś jego rozmiarów. Bardzo niewykluczone, że wszystko to złożyło się na mój ulubiony moment wieczoru, bo rzeczywiście się przy nim uśmiałem i zaciekawiłem tym, co przyjdzie potem.
Sama walka zaś, która zwieńczyła RAW, po raz kolejny pokazała, że pojedynek gigantów nie musi być nudny. Pomimo oczywistych, wolniejszych ruchów wrestlerzy świetnie wyważyli tempo i udało im się stworzyć naprawdę wciągające widowisko. Na koniec zaś przyszedł superplex z drugiej liny, który skończył się, a jakże, załamaniem ringu, o którym prawdopodobnie już słyszeliście. Znowu nie wiem ile w tym rzeczywistego wypadku, a ile w tym intencjonalnego działania, ale wiem, że widownia wpadła w euforię, a sędzia wypadł z pola walki. Potyczka nie była już kontynuowana i oficjalnie zakończyła się remisem. Mimo to, widać jednak, że jest to pewne przekazanie pałeczki z rąk Big Showa na dłonie Brauna. W WWE jest teraz nowy najważniejszy gigant i nic tej zmiany nie powstrzyma, a The World’s Largest Athlete swoimi poczynaniami pokazuje najwyższą w tym biznesie formę klasy.
Big Cass & Enzo Amore vs. Karl Anderson & Luke Gallows + Apollo Crews & Titus O’Neil Promo
Ciężko mi się w tej walce do czegokolwiek przyczepić, jednakowoż nie mogę nie zauważyć faktu, że sytuacja tych teamów jest zapędzona w kozi róg. Z jednej strony mamy The Club, który tak jak bardzo szanowany jest przez publiczność zaznajomią z NJPW, tak bardzo nieszanowany jest przez scenarzystów, którzy robią z nimi co im na ten moment wygodnie. Z drugiej strony mamy wyraźnie o wiele słabszego Enzo, który w każdej walce ciągnie Cassa w dół jednak w żaden sposób nie jest to interpretowane fabularnie. Tym razem uśmiechnę się jeszcze do tej walki, jako że miała parę stosunkowo nowych elementów z wymijankami Amore i Karla oraz finiszem walki na czele, ale następnym razem nie będzie jednak już tak różowo.
Teraz przejdźmy do tego co nie tak. Apollo Crews jest nie tak. Titus O’Neil jest nie tak. Titus Brand jest nie tak. Parowanie Apollo i Titusa dla tworzenia firm takich jak „Apollo Cruise” jest nie tak. Crews i O’Neil w WWE są nie tak. Chyba wiecie, co chcę przekazać.
Miz TV + Dulé Hill
Miz TV nie zmieniło się w żadnym stopniu. No, kolor tła jest inny. Zmiana z niebieskiego na czerwony nie przyniosła jednak zmiany nawet w gościach programu. Na scenę wyszedł Dean Ambrose i po raz kolejny zaserwowano nam klasyczny konflikt przekonań. A-Lister obraża Deana za styl i lenistwo, przez które nigdy nie „przebił szklanego sufitu”. Ambrose w responsie twierdzi, że wszystko co robi, robi z miłości do wrestlingu a nie dla brandingu, czy ról filmowych. Maryse zaś niezbyt zgrabnie broni swojego męża (chociaż idzie jej coraz lepiej, więc trzymajmy za nią kciuki). Następnie Dean delikatnie odwracając uwagę atakuje Miza, który dzięki interwencji żony wymyka się z opresji bez większego uszczerbku fizycznego. Brzmi schematycznie i powtarzalnie? Niestety takie było, jednakowoż nie mogę powiedzieć, że cały segment był zły, bo zarówno prowadzący program, jak i jego gość to specjaliści w swojej dziedzinie, którzy nie dali nam się zanudzić. Trzeba jednak uważać, żeby nie pogrzebać obu Panów w morzu tych samych działań, bo będzie to wielka strata.
Ja wiem, ja wiem, trzeba wciskać promocję swoich filmów, gdzie się da, ale tym razem reklamy i wzmianki o filmie „Sleight” pojawiały się zbyt często, a Dulé Hill zdecydowanie nie jest na tyle sławną i ciekawą osobą, żeby przypominać nam o jego obecności. Niepotrzebne, irytujące, do wyrzucenia.
Cesaro vs. Jeff Hardy (w) [Singles match]
Zanim zobaczyliśmy walkę dwóch świetnych workerów, przyszło nam przyjrzeć się krótkiej konfrontacji tag teamów z nimi związanych, w których uprzejmościami i ostrzeżeniami wymieniły się obie strony. Nie mogę powiedzieć o tym nic specjalnego, bo nic specjalnego tam też nie było. Ot, uszczypliwości Sheamusa, uprzejmość Cesaro i kultowość Hardych. Przyjemne acz bez jakichkolwiek fajerwerków.
Co do pojedynku to teoretycznie mógłbym go skrócić tymi samymi słowami, bo mimo że dwójka wrestlerów zaprezentowała poziom, któremu grzech byłoby cokolwiek wyrzucać, to nie zobaczyliśmy nic, co sprawiłoby, że wpadlibyśmy w zachwyt. Oprócz Swanton Bomba, on jest zawsze cudowny. Logicznie, Jeff musiał wygrać, jednak zdecydowanie nie miało się wrażenia, żeby było on w jakimkolwiek stopniu dominującą stroną. Po walce zaś uczucia napięcia i niepewności możliwej konfrontacji rozpoczęte przez Sheamusa udało się zniwelować dzięki pełnym szacunku uściskom dłoni, który zawsze świetnie działają na emocje tłumu. I tak też było teraz. Same przyjemności mamy dzięki tym Hardym…
Gentleman Jack Gallagher vs. TJ Perkins (w) [Singles match]
Nie spodziewałem się zobaczyć w tym tygodniu tak dobrego show cruiserweightów. Do Perkinsa, jako gość specjalny dołączył Neville, co nie uszło uwadze Ariesa, który również zdecydował się posiedzieć przy ringu. Trzeba przyznać, że mieli oni okazję zobaczyć wysoce jakościową walkę pomiędzy Jack’iem a TJ’em, która zaprezentowała nam wszelkie atuty tych zawodników. Warto wspomnieć o „wymianie uprzejmości” – brutalnym dabie Gallaghera i wyrzuceniu parasola za ring przez Perkinsa. Widowisko przerwane zostało jednak przez animozje panów spoza ringu, którzy wyrządzonym przez siebie chaosem doprowadzili do zwycięstwa nowego heela w czasie poniżej 10 minut. Warsztatowo wszystko grało? Grało. Fabularnie też grało? Grało. No i o to właśnie chodzi.
Alexa Bliss (w) vs. Mickie James vs. Nia Jax vs. Sasha Banks [Fatal 4-Way] + Dana Brooke & Emma & Alicia Fox Promo
Z rzadka zdarza się, żeby ktoś w WWE wygrywał w swoim mieście rodzinnym, jednak tym razem Alexie się udało i to po najdłuższej walce gali. Czwórka pań stanęła naprzeciwko siebie w walce o miano pretendenta do pasa żeńskiej dywizji WWE i trzeba przyznać, że niemal każda z nich zasługiwała na to miano. Kto odstawał? Wyraźnie Mickie James, która nie potrafi już wzbudzić takich emocji wśród tłumu jak kiedyś, a jej głos przy co głośniejszych okrzykach raz za razem się załamuje. Na szczęście pozostała trójka poradziła sobie świetnie zapewniając nam emocjonujące show, które zakończyło się euforycznym okrzykiem widowni, gdy po Samoan Dropie Alexa z pomocą Dropkicka pozbyła się Jax z ringu i przypinając Sashę. Serdecznie gratuluję i życzę dalszych sukcesów.
Z gorszych momentów nie mogę nie wspomnieć o paskudnym, telenowelowym promo, w którym Emma w odwecie za odmowę Dany z zeszłego tygodnia wmawia Alicii, że ta pokazywała wszystkim upokarzający filmik z jej udziałem, nagrany w trakcie zeszłotygodniowego 205 Live. Womens’ Revolution, czy kłótnie licealistek? Zdecydujcie się.
Curt Hawkins vs. Finn Bálor (w) [Singles match] + Bray Wyatt Promo
Ekhm, zróbmy to jak w zeszłym tygodniu. Hawkins narzeka na powitanie z ostatniego RAW. Oznajmia, że to on tworzy tu gwiazdy. Zaprasza następnego przeciwnika. Na scenę wychodzi Finn Bálor (nie wiadomo po co). Walka trwa 36 sekund. Demon King wygrywa. Po co to wszystko, nie do końca wiem.
Na sam koniec pozostawiłem promo Braya Wyatta. Nie, nie dlatego, że tak go lubię, tym razem to przypadek. Powiedzieć muszę dwie rzeczy. Aktorsko Eater of Worlds wspiął się na wyżyny, jednakowoż promo to nie przejdzie do historii ze względu na… parszywe wizualizacje mu towarzyszące. Zamiast pozostawić wszystko surowym i nieprzyjaznym, ktoś stworzył błyskającego nomen omen „potworka” z zombie i facetem w masce przeciwgazowej. Mam nadzieję, że następnym razem się poprawią, a Bray wygra swój mecz, bo jeśli nie, to do końca życia może pozostać „glorified jobberem”.
Ocena: 7+/10
Big Show powiedział kiedyś, że odejdzie na emeryturę, gdy zawali kolejny ring. Nawet jeśli to nie prawda, to nie ma co się oszukiwać – teraz gigantem jest tu Braun Strowman. A jeśli The World’s Largest Athlete odejdzie, to RAW pozostanie. I trzeba przyznać, że ma na przyszłość naprawdę dobre zadatki.