Recenzja z Tygrysicem: SmackDown LIVE 23/05/2017

1

Nie ma tego miernego, co na dobre nie mogłoby wyjść. SmackDown zaraz po Backlash próbuje skonfrontować przynajmniej część elementów, które mu zwyczajnie na PPV nie wyszły. Jak i czy mu się to udało?

Becky Lynch & Charlotte (w) vs. Carmella & Natalya [Tag Team match] + Backstage Promo dywizji kobiet

No dobra, tu się specjalnie nic nie poprawiło. Na tym SmackDown zobaczyliśmy niemal ten sam mecz co na Backlash, tylko że Naomi i Tamina nie były jego formalnymi uczestnikami (w sumie to zamiast stać w rogu ringu, stały pod nim) i tym razem udało się powstrzymać działanie pozaringowe ze strony heeli. Co za tym idzie, ci dobrzy wygrali… i w sumie tyle. Nic ciekawego, bilansiki zwycięstw się delikatnie zmieniają, troszkę wiało nudą.

Nie był to jednak koniec działalności pań na ten wieczór. Uczestniczki walki kolejno przychodziły do Shane’a McMahona aby przedstawić swoje racje do walki o pas mistrzowski. Co prawda niektóre z nich były trochę marne („byłam pierwszą mistrzynią, więc mi się należy”… nie?), ale cieszyłem się, że każda z pań miała coś do powiedzenia. Commisioner niebieskich zdecydował, że wszystkie 5 kobiet zawalczy o miano pretendenta numer jeden w eliminacyjnej walce na następnym SmackDown. Bardzo w porządku pomysł i z miłą chęcią przyjrzę się tej nadchodzącej potyczce. Przyjemnego wrażenia nie zatarł nawet Ellsworth ze swoim przekonaniem, że każda z pań smali do niego cholewy. Nawet on.

Celebracja Jindera Mahala 

Naprawdę podobał mi się ten segment, ale raczej nie z tego powodu, z którego powinien. Mi zwyczajnie naprawdę przypasował występ grupy muzyczno-tanecznej. Specyfika wschodu zawsze miała wpływ na mój gust muzyczny, więc po prostu dobrze się przy tym bawiłem. Cała powtarzalna wypowiedź Jindera była przy tym taką formalnością do odhaczenia i niczym więcej. Można powiedzieć, że Mahal po prostu nie przeszkadzał. Warto jeszcze zwrócić uwagę na jedno – za każdym razem, gdy Jinder mówi w Punjabi, staje się bardzo agresywny w mowie. Naprawdę WWE, nie musicie mi wmawiać, że nawet brzmienie dalekowschodniego języka jest dzikie i barbarzyńskie. Serio.

Hej, a tak przy okazji, Lana znowu dostała takie samo promo. Zgadnijcie jakie było. Dobrze zgadliście.

Wszystko związane z Fashion Police

Moja ulubiona walka poprzedniego PPV jeszcze bardziej zwiększyła popyt na Fandango i Breeza. Na początku policyjny duet przyszedł do umeblowanego wcześniej przez nich kawałka backstagu, w którym przebywał Shane McMahon aby zdać mu odznakę, broń (na wodę) i wszelkie dodatki w związku z przegraną z Backlash. Oczywiście wszystkiemu towarzyszył autoironiczny humor („Wiecie, że nie jesteście prawdziwymi policjantami?” „Tata też mi to mówi”) i duża dawko bardzo potrzebnego luzu. Commisioner postanowił zagrać w grę Breezango i przekonał ich, że są warci swojego ekwipażu, po czym oznajmił, że oboje zawalczą dziś w meczach singlowych z braćmi Uso. Rozochoceni partnerzy wyszli na spotkanie przygody i ewentualnej chwały a ja pozostałem z pełnym uśmiechem.

Następnie stała się magia. Wpierw do walki stanęli Tyler i Jey. Gdy tylko rozbrzmiał gong, jeden z bliźniaków wziął mikrofon i rozpoczął rant na temat Breezango, jednak jego uwagę odwrócił Fandango strzelający do niego ze wspomnianego wcześniej pistoletu. Szybki roll-up i Breeze jest zwycięzcą swojego meczu. Prędka zmiana w ringu i rozpoczyna się potyczka pozostałej dwójki. Furia Jeya tym razem skupiła się na jego realnym przeciwniku, który irytował go przebraniami i dwuznacznymi ruchami. Rozpoczęła się gonitwa, przy której zakończeniu pomóc musiał Jimmy, co Fandango przekuł w zwycięstwo kolejnym roll-upem. Widownia w euforii, Usos się aż gotują. Temperatura wpływa na nich do tego stopnia, że zgadzają się na rzucone wyzwanie – walka tu i teraz o pasy mistrzowskie. Po raz kolejny dostaliśmy więc bardzo porządną potyczkę, w którym jednak dzięki doświadczeniu i sprytowi zwycięzcy okazali się dotychczasowi czempioni. Pomimo niezbyt przychylnej na to reakcji trybun, ja uważam, że to bardzo słuszne posunięcie, bo z każdą kolejną walką Breezango coraz bardziej podoba się tłumowi i cały hype rozniesie w przyszłości arenę, gdy Fashion Police podniesie pasy mistrzowskie. Cud, miód i orzeszki.

Money In The Bank Promo

Zwyczajne przedstawienie pięciu zawodników w walce wieczoru Money In The Bank nie było może najbardziej klimatycznym z możliwych, ale nadrabiała to jakość tychże wrestlerów – AJ Styles, Shinsuke Nakamura, Sami Zayn, Dolph Ziggler i Baron Corbin. Owensowi bardzo nie spodobało się, że nie został zaproszony, więc postanowił sam się wprosić (cóż za niespodzianka) i wtedy rozpoczęła się kłótnia przypominające delikatnie… damski rodzaj sprzeczek z przerywaniem i fałszywymi pochlebstwami, ale jako że po raz pierwszy spotkało to w tej formie męską część szatni, muszę to uznać za zaskakujący plus. Oczywiście biedny KO został dołączony do eventu, tylko zwiększając jego prestiż. Niemniej jednak warto zauważyć, że tym razem rzeczywiście każdy ma powód, aby sądzić że to on ma największe szanse na wygraną, co czyni nadchodzące PPV SmackDown tym bardziej wyjątkowym. Dobra robota niebiescy, dobra robota.

Baron Corbin vs. Sami Zayn (w) [Singles match]

Corbin bardzo niepocieszony swoją porażką z Backlash z Zaynem postanowił potraktować ją jako przypadek i zwyczajny fart Kanadyjczyka. Ten aby udowodnić swoją rację zaproponował powtórkę walki. Potrwała ona ledwie parę chwil, bo zbyt pewny siebie Baron dał się sprytnie zrollupować i już było po walce. To mu się nie spodobało. Ani troszkę. The Lone Wolf rozpoczął brutalny atak na Samiego, miotając nim po całej arenie, lejąc go krzesłem, rzucając na barykadę czy w końcu przyciskając głowę Zayna do barierek bijąc ją łokciem. Kontuzja gwarantowana – i tak też potraktowali to medycy, którzy wynieśli poszkodowanego na noszach. Zobaczymy czy kayfabowo okaże się, że rzeczywiście mamy do czynienia z sytuacją, przez którą Sami ominie najbliższy tydzień bądź dwa. Niemniej jednak, był to naprawdę dobrze zaprojektowany segment, inny niż cała reszta i rzeczywiście dość świeży.

AJ Styles & Shinsuke Nakamura (w) vs. Dolph Ziggler & Kevin Owens [Tag Team match]

AJ  Styles i Shinsuke Nakamura w jednej drużynie. Jak to pięknie wygląda. Można by się zachwycać i zachwycać. Ale nie o to tu jednak chodzi. Po drugiej stronie ringu czekała na nich również bardzo utalentowana para, która nie miała zamiaru odpuścić. Jakoś wrestlerów zobowiązuje, więc main event był napakowanym akcją i techniczną wirtuozerią widowiskiem, które daje nam mały wgląd w to jak wyglądać będzie w pewnym ułamku MITB. Po raz drugi z kolei zwycięstwo Shinsuke zapewniła Kinshasa i miejmy nadzieję, że będzie to finisher, który jeszcze długo długo, będzie za każdym razem gwarantował zwycięstwo. Póki co, cieszmy się że tak jest i że Japończyk znajduje na swojej drodze świetnych przeciwników jak i kompanów.

Ocena: 8/10

Ufff, nareszcie powrót do wysokiej oceny dla SmackDown. Niebiescy mogą sobie pogratulować bardzo porządnego rozwinięcia trwających historii i delikatnego zapoczątkowania nowych. Teraz tylko jeszcze ogarnąć dywizję kobiet i będzie idealnie.