Hell in a Cell już w tę niedzielę, więc niejakim obowiązkiem SmackDown LIVE było stworzyć galę, która sprawi, że wszyscy rzucą się do zakupu WWE Network. Czy niebiescy podołali zadaniu, czy może nie spełnili oczekiwań fanów?

Shinsuke Nakamura Promo

Po ostatnich, absolutnie żałosnych występach Mahala przyszedł czas na Shinsuke. Pojawił się on w ringu razem z Renee Young, która chciała przeprowadzić z nim publiczny wywiad. Na pytanie, czy Jinder przegiął w swoich żartach, Nakamura zdecydowanie dał do zrozumienia, że wszystko to absolutnie go nie ruszało. Tak jak i nas. Chwilę później zza kulis wyszli bracia Singh by zapowiedzieć swego szefa. Ten nie pojawił się na głównej scenie, lecz zaatakował Japończyka od tyłu. Pretendent szybko skonfrontował ofensywę, ale po chwili do gry włączyli się podopieczni Mahala i finalnie to Shinsuke przegrał całą potyczkę. Niby mamy feud z mistrzostwem WWE, niby mamy jednego z najlepszych wrestlerów na świecie, ale muszę przyznać, że kompletnie mnie to wszystko nie obchodziło. A to porażka. Duża porażka.

Becky Lynch & Charlotte Flair vs. Carmella & Natalya (w) [Tag Team match]

W dywizji kobiet SmackDown stagnacja. Build-up do walki o mistrzostwo na HiaC wydaje się być powolnym oczekiwaniem na możliwość odhaczenia danego pojedynku. Kolejny już tag team match wydawał się doświadczeniem tak poprawnym jak i leniwym. Panie miały parę potknięć technicznych, a animozje wśród zawodniczek wydawały się być niemalże nieznaczące (włącznie z uderzeniem Becky walizką). No i jeszcze ten Ellsworth przywiązany do słupa. Nie żeby wprowadzało mnie to w jakiś dyskomfort, ale to zdecydowanie zbyt długo pociągnięty żart.

Bobby Roode (w) vs. Mike Kanellis [SIngles match]

O, to Mike Kanellis – jeden z najnowszych nabytków SmackDown i całkiem porządny wrestler! O, przegrał z Roodem w 55 sekund – cóż za niespodzianka! Eh, WWE to chyba po prostu części ludzi nie lubi. Chwilę później na scenie pojawił się Ziggler, który zaczął atakować Bobbyego, twierdząc, że jest ona jedynie pokazem na wejście do ringu, jakby w ogóle nie zauważył, że The Glorious One przed chwilą pokonał przeciwnika w mniej niż minutę. Chwilę później Dolph pokazał swój nowy ceremoniał wychodzenia zza kulis, w którym użył bębna, klekotek, syreny w puszce – no dramat. Było żałośnie. Poprzednie akcje Zigglera miały chociaż w sobie coś ciekawego, bo obserwowało się gimmicki innych zawodników poprzez Dolpha. Roode oczywiście zaprzeczył wszelkim oskarżeniom i pokazał jaki to jest „glorious”, zgrywając swój ruch z odpaleniem jego motywu muzycznego. Ziggler zaś opuścił arenę z obietnicą wejścia na Hell in a Cell, jakiego jeszcze nikt wcześniej nie widział. Coś czuję, że może się to wiązać z absolutnie niczym – zero muzyki, świateł, kompletne nic i to by chyba było najlepsze rozwiązanie. Segment niezwykle marny.

The Usos & The New Day Promo

Tym razem obyło się bez walk w dywizji tag-teamowej. The Usos wyszli na ring i zaprezentowali kolejne świetne promo, w którym przeplatane kwestie bliźniaków krążyły wokół konceptu „zakładu karnego Uso”. Jey i Jimmy przyrównali celę z najbliższego PPV do tej więziennej i niczym klawisze wymienili prawa (rights) przeciwnego im tag teamu. New Day w kontrze wymieniło co po sobie pozostawia (left – ach te gry słowne) – mając na myśli głównie „wszystkich w zachwycie”. Obie drużyny świetnie operują swoimi charakterami, stanowiąc między sobą naraz przeciwieństwo i dopełnienie. Jak zwykle – bardzo porządny segment.

Promocja walki z rakiem piersi

Na SmackDown zobaczyliśmy kolejną prezentację trofeów dla trzech Pań, które zwyciężyły walkę z rakiem piersi. Wszystko wyglądało tak samo, jak na RAW (tyczy się to też minuty ciszy dla ofiar z Las Vegas), więc nie będę się powtarzał i tylko napomknę, że takie akcje zawsze będą potrzebne i bardzo słusznie, że się pojawiają.

Aiden English vs. Randy Orton (w) [Singles match]

Przed rozpoczęciem walki Rusev uraczył nas krótkim promo, w którym zdecydowanie potępiał zachowanie Ortona i ogłosił, że mimo że dzień jego imienia został niejako zepsuty, to Bułgar odrobi to sobie w niedzielę na najbliższym PPV. Wszystko z sensem, krótko, zwięźle i na temat. Gdy tylko rozpoczął się pojedynek Rusev i Aiden spróbowali tej samej taktyki, co w niedawnym meczu Randy’ego i wraz z dźwiękiem gongu Bułgar wskoczył na ring, by odwrócić uwagę Vipera i wystawić go na atak. Tym razem jednak reakcja Ortona była niemalże błyskawiczna i po chwili defensywy weteran wyrzucił Brytyjczyka w górę i zaserwował piękne RKO, na które Rusev patrzył z niedowierzaniem i zrezygnowaniem. Wszystkie postacie wydają się być na swoim miejscu, scenariusz rozwija się właściwym tempem i bez głupot. Tak trzymać.

Baron Corbin vs. Tye Dillinger (w) [Singles match]

Ehh, no i znowu nie tak. Nie tak, drogie SmackDown. To, że Tye wygrał rollupem jeszcze zrozumiem, ale że wziął się on znikąd, zanim jeszcze zegar wybił 6 minut? To zwykłe zaniedbanie obu postaci, bo z jednej strony Corbin wygląda jak zwykły frajer, a Dillinger nie zyskał w ten sposób lepszej pozycji w hierarchii walczących w WWE. Panowie wyraźnie nie mieli czasu na rozwinięcie skrzydeł i walka wydawała się po prostu doklejona na siłę. Po wszystkim zaś dano jeszcze czas AJ’owi, aby ten mógł swobodnie i w pełni słusznie ponaśmiewać się z rywala. Do tego sprowadzamy Barona, do pośmiewiska? W ten sposób tylko dewaluujemy niedzielne starcie i sam tytuł mistrzowski.

Kevin Owens & Shane McMahon Promo

Na sam koniec pozostawiono to, co teoretycznie najlepsze. Niestety przepaść pomiędzy jakością tego feudu a całej reszty wydaje się sugerować, jakby reszta scenariuszy była zwyczajnie zaniedbywana, byle tylko stworzyć z pojedynku Owens vs. McMahon coś porządnego. Tym razem to Shane był tym, który ostrzegał, że zmasakruje swojego przeciwnika. Wydawał się on być bardzo pewny swoich przekonań i rzeczywiście czuło się, że na HiaC czeka nas bitwa. Kevin wyłonił się w sektorze bocznym areny i z daleka skomentował teksty McMahona, naraz dając do zrozumienia, że do PPV nie będzie się w żadne konfrontacje z Shanem wdawał, po czym uciekł z widowni. Syn szefa ruszył za nim, lecz nie opłaciło się mu to ani trochę, bo Owens zaatakował go w przestrzeni gastronomicznej, ostro poturbował, rzucił w stół z odzieżowym asortymentem, po czym powrócił na ring by zapowiedzieć to, co na Hell in a Cell nadejdzie. Niespodziewanie jednak McMahon powrócił na arenę, szukając dalszej konfrontacji, lecz znalazł jedynie kolejny wpiernicz. Mimo to, podnosił się raz za razem, co wydawało się być główną wiadomością przekazywaną przez cały segment – „Shane się nie podda”. Przy okazji ogłoszono, że przypiąć przeciwnika będzie można wszędzie a nie tylko w ringu. Co to znaczy? Na pewno coś szalonego.

Oczywiście całemu segmentowi towarzyszyło bardzo obszerne podsumowanie w formie materiału wideo, do którego po raz kolejny edytorzy wsadzili mnóstwo roboty. Oglądało się to lepiej od większości dzisiejszych hollywoodzkich trailerów. Po obejrzeniu materiału rzeczywiście chciało się ruszyć po własną subskrypcję WWE Network.

Ocena: 5+/10

Tym razem SmackDown można nazwać ledwo dobrym. Skupienie się niemalże wyłącznie na kwestiach fabularnych nie do końca popłaciło. W sumie rzeczywiste walki w ringu trwały razem około 15 minut, co na dwie godziny gali jest po prostu skandalem.