Recenzja z Tygrysicem: SmackDown 04/07/2017
Independence Day to najważniejsze święto amerykańskiej popkultury. SmackDown nie miało innej opcji, jak przytulić do siebie wszystko co amerykańskie i w duchu Orła Wolności poprowadzić kolejną ze swoich gal.
AJ Styles (w) vs. Chad Gable [Singles match]
Zaczynamy połową American Alpha i prawdziwym amerykańskim mężczyzną z Karoliny Północnej. Z jednej strony młody, obiecujący, były członek zapaśniczej drużyny olimpijskiej, z drugiej zaś jeden z najlepszych wrestlerów na całym, pięknym świecie. Oczywiście, że musiało się udać. AJ nie miewa złych walk, a do tego wciąga swoich przeciwników na nowe wysokości. Kolejna przegrana w żaden sposób Gable’owi nie zaszkodziła – chłopak się rozwija i dzięki chwilowym odłożeniu swojej działalności tagteamowej zyskuje sporo powagi, a mnie osobiście już tak nie irytuje, jak wtedy, gdy towarzyszy mu Jordan.
John Cena & Rusev Promo
Cena nie myli się, gdy przychodzi do operowania mikrofonem. Jego powrót to świetna sprawa sama w sobie, ale jego promo to inna para kaloszy. Mieliśmy w nim wszystko, czego mogliśmy sobie zażyczyć – pasję, furię, dynamikę. Do tego dowiedzieliśmy się, że nie dość, że Cena nie ma zamiaru stawać się part-timerem (a nadal udowadniać, że jest all-timerem), to jeszcze będzie występował zarówno na SmackDown, jak i na RAW. Oczywiście w całą wypowiedź było wmieszane pełno elementów patriotycznych, ale to już z okazji święta musimy zaakceptować. Ale to nie koniec niespodzianek. Gdy John skończył mówić, zza kulis wyszedł Rusev i szczęście, że to był Dzień Niepodległości, bo inaczej niewykluczone byłoby, że to on zbierze większe owacje. Szkoda tylko, że jego persona w żaden sposób się nie rozwinęła i nadal podstawą jego gimmicku jest „Ameryka jest be”. Zawsze jednak znajdzie się w tym coś dobrego – na Battleground dostaniemy Flag Match pomiedzy tą dwójką zawodników. Nie mogę się już doczekać. Nawet jak Rusev przegra. Bo przegra.
Lana vs. Naomi (w) [Singles match o SmackDown Women’s Championship]
Nie do końca wiem, czemu ten mecz w ogóle się odbył, ale jego przebieg jest ze wszech miar oczywisty. Amerykańska czempionka skopała złej Rosjance tyłek w jedenaście sekund. Woohooo Amurrica. Byłbym bardzo zły, gdyby nie to, co stało się potem. Do skrzywdzonej i upokorzonej Lany przyszła Tamina Snuka i nie zrobiła tak naprawę nic, tylko odprowadziła ją za kulisy i to jest chyba jeden z najbardziej naturalnych sposobów pozyskiwania nowych członków do swojej stajni jaki widziałem. Ta kompletna zwyczajność bardzo przypadła mi do gustu i uratowała cały segment.
BTW Nowy pas Naomi jest świetny.
Money In The Bank Promos
No nie mogło się bez tego obyć, prawda? Usłyszeliśmy, tak naprawdę, to samo promo, co ostatnio i czułem się bardzo nieusatysfakcjonowany. Zmiana względem klasycznej celebracji przyszła potem. Najpierw bez żadnej potrzeby na ring wyszła Naomi, aby powiedzieć, że się nie boi i w sumie to by było na tyle z jej strony. Potem przyszła kolej na Daniela Bryana, który wśród udawanych śmiechów najpierw zdecydował się wyrzucić Ellswortha z areny, potem nałożył na niego grzywnę w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów, następnie zawiesił go, jako pracownika, na miesiąc, a na koniec powiedział, że jeśli złamie jakiekolwiek postanowienia, Carmella straci walizkę. Co w takim razie zrobiła zwyciężczyni Money In The Bank? Sama wyciągnęła Jamesa z ringu i zaprowadziła go do wyjścia. HAHAHAHAHHAHAHA ALE ŚMIESZNE DZIEWCZYNA CIĄGNIE FACETA AHHAHAHAhAA Nie. Nieśmieszne.
Dorzucę tu jeszcze szybko, to co stało się z drugim zwycięzcą poprzedniego PPV. Baron Corbin zaatakował walizką Nakamurę, gdy ten odpowiadał na pytania w trakcie wywiadu. Tu jedną rzecz SmackDown zrobiło świetnie. Wyjątkowo, pomimo użycia broni poszkodowany i tak stanął na nogi i rozpoczął kontratak. Dzięki temu Shinsuke jest słusznie kreowany na niezwykle twardą bestię. Bardzo dobre posunięcie.
Aiden English (w via DQ) vs. Randy Orton [Singles match]
Proszę, nie dawajcie więcej Englishowi śpiewać. To się nie sprawdza (ale spodnie ma najlepsze). Wznosiłem podziękowania za to, że Randy mu przerwał. Ich potyczka była dość agresywna, to muszę przyznać. Orton przegrał przez dyskwalifikację, bo zaatakował Aidena schodami i to chyba całkiem słuszne posunięcie – WWE tworzy z Randy’ego szaleńca, przed którym nie ma żadnej ucieczki i wydaje się to być słuszną drogą do jego ewentualnej wygranej. Viper może tym razem rzeczywiście wygrać – indyjski hype się kończy, a nie ma to jak pokonać złego cudzoziemca w jego własnej grze.
Po walce pojawił się Jinder Mahal i razem z Randym zaprezentowali kompletną powtórkę jednego ze swoich promo, które z zażenowaniem skrócę „nie szanujecie mnie, bo jestem inny – teraz będę mówił do swojego ludu – do nikogo nie będziesz mówił, a nie szanujemy cię nie bo jesteś cudzoziemcem, tylko bo jesteś dupkiem”. Ciężko już tego słuchać.
Rap Battle
Bitwa raperska w historii WWE praktycznie nigdy nie kończyła się niczym dobrym. Tym razem policzę ją jako plus, tylko dlatego, że rzeczywiście nie czułem zażenowania. Sędzią potyczki był raper – Wale, który całkiem nieźle radził sobie w swojej roli i nie było w nim za dużo niezręczności. Nie mam zamiaru oceniać poszczególnych dissów, ale było nie najgorzej. Szkoda tylko, że Usos zostali zdyskwalifikowani, bo na chwilę rzucili się na przeciwników, szczególnie że od razu grzecznie się wycofali. Gdy usłyszeli werdykt odwrócili się i potulnie wyszli. Końcówka więc raczej cienka.
Independance Day Battle Royal
Najlepszym elementem hype’u na masywną potyczką maineventującą show był segment Breezango i Tye’a Dillingera, w którym Perfect 10 odpowiedział na parę pytań Tylera przebranego za żeńską konferansjerkę. Jak zwykle wszystko było naprawdę śmieszne, Fandango w tle mył ściany w stroju robotnika, Tye żartobliwie podrywał Breeza, a do tego zasiał w nich ziarno niepewności, mówiąc, że w końcu będą musieli stanąć przeciwko sobie, jeśli będą wygrywać walkę. Przynajmniej tak myślał, bo Breezango byli zbyt głupi żeby to załapać. Świetnie się bawiłem, choć trwało to chwilkę.
Przejdźmy jednak do samego Battle Royal. Ja osobiście bardzo lubię takie formy i sprawiają mi one z reguły masę przyjemności. Ta konkretna potyczka wypadła nie najgorzej – było parę elementów, takie jak złapanie Tylera przez Fandango, czy wyrzucenie Rydera przez Mojo, które rzeczywiście w jakiś sposób rozwijały historie i w dużej mierze o to w Batlle Royal chodzi – to łatwa droga do tworzenia nowych wątków. Na końcu pozostali Tye Dillinger, Sami Zayn i AJ Styles i po emocjonującym starciu, jako ostatni w ringu pozostał zwycięzca z pierwszej, recenzowanej przeze mnie walki. The Phenomenal One nie mógł cieszyć się zbyt długo, bo od razu zaatakował go czempion – Kevin Owens, jednak pomimo dwóch zwycięskich walk za sobą AJ i tak był w stanie się przed nim obronić i zmusić go do ucieczki. Można powiedzieć, że tak jak Dzień Niepodległości był świętem Ameryki, tak samo SmackDown było świętem AJ’a Stylesa. Serdecznie gratuluję.
Ocena: 8/10
No trzeba przyznać, że tym razem niebiescy mieli sporą przewagę nad RAW, mimo że to nie oni pakują się teraz w PPV. Oczywiście w żaden sposób nie przesądza to o jakości Great Balls Of Fire, a raczej sprawia nam wszystkim, jako fanom, prezent na Independance Day.