Kontuzja Strowmana mocno pokrzyżowała szyki RAW, zmuszając ich do delikatnej dynamizacji sceny main-eventowej. Wrzucenie 5 twarzy w główne potyczki tworzy niemalże preludium do SmackDownowego Money In The Bank. Czy słusznie?

Bray Wyatt Promo

Nie ma, powtarzam, nie ma ani jednego wrestlera, który choćby zbliżałby się do odrębności i unikatowości promo Braya Wyatta. Jest wielu, którzy w swojej charyzmie stają się bardzo wiarygodni, ale nikt nie jest w stanie w tak dobry sposób oblec swych wypowiedzi wokół tworzonej persony. Tym razem Eater of Worlds stojąc otoczony ciemnością,  skupił się na koncepcie Bestii i Bohatera, którym miałby zostać, widząc siebie jako jedynego możliwego Zbawiciela RAW. Po kolei wymieniał on wszystkich swoich przeciwników, określając ich jako „poświęconych Bestii”. Cały czas domagał się też od widowni aby powstała w zachwycie dla jego postaci. Zaskakująco Wyatt nadal się rozwija i coraz bardziej modyfikuje aktorsko swoje poczynania – jestem niezmiernie i niezmiennie pod wrażeniem. Na samym końcu wyliczanki trafił się Roman Reigns, który postanowił zepsuć zabawę, szczekając o swoim podwórku (czymże jest podwórko dla kogoś kto ma świat w ręku było świetnym zestawieniem obu imidżów). Bray przywitał go jak starego przyjaciela, ale ten nie odwzajemniał uczuć i zdecydował, że chce walczyć tu i teraz. Co stało się po tym potężnie dobrym segmencie (z oczywistym wyjątkiem kontrastujących miernotą wypowiedzi Romana) akapit niżej.

Bray Wyatt vs. Roman Reigns (w via DQ) [Singles match]

Pierwsza walka zwyczajnej tygodniówki i takie nazwiska? Rozpieszczają… Niestety potyczka nie potrwała długo i nie sprezentowała nam za wiele. Ot, niecałe 5 minut mniej lub bardziej sprawiedliwej wymiany ruchów. Irytującym jest fakt, że Reigns walczy jak równy z równym przy teoretycznej kontuzji, ale no cóż, pozostaje to przeboleć. Dlaczego walka trwała tak krótko? Samoa Joe postanowił wpaść i poobijać swoich przyszłych przeciwników. Bardzo interesujący był sam początek jego interwencji i niezdecydowanie, kogo najpierw zaatakować, patrząc na to co Bray zrobił mu w zeszłym tygodniu. Samoańczyk wydawał się jednak zdawać sprawę, że żadne uczynki nie poprawią ani nie polepszą jego sytuacji u Pożeracza Światów – dla niego będzie tylko potencjalną ofiarą. Potem do bójki dołączył się Seth Rollins, niejako ratując swojego kolegę – Reignsa – i tworząc pewne przesłanki do zaistnienia sojuszu. Cały ten nieźle zbudowany konflikt zaowocował main-eventem, o którym potem.

Akira Tozawa (w) vs. Ariya Daivari [Singles match] + Atak na Enzo Amore

Ciężko rozpisywać się o dwuminutowym meczu. Tozawa to świetny zawodnik i z pewnością potrzebuje pędu przed zbliżającym się streetfightem z Kendrickiem, a jego Senton z trzeciej liny wyglądał nieziemsko dla Daivariego boleśnie, co jednak nie znaczy, że powinno się mu oddawać Ariyę niemalże na tacy. Wybijanie się gwiazd, grzebiąc inne nigdy nie jest najlepszym pomysłem. Wynik walki był zaś komentowany w stylu „uczeń-nauczyciel” przez Człowieka z Planem, ale czy coś to wniosło? Niespecjalnie wiele.

Do króciutkiego segmentu dorzucę ten z backstage’u, w którym dowiadujemy się o niecnym ataku na Enzo. Podoba mi się, że kwestia ta została kompletnie nierozwiązana, pozostawiając wolne pole do interpretacji oraz napięć na linii Big Cass – Kurt Angle. Czy istnieje szansa, że to gigant jest sprawcą napaści i szykuje nam się rozpad? Niewykluczone, na razie trzeba bacznie to wszystko obserwować a tajemniczość policzyć na plus.

Dean Ambrose vs. Elias Samson (w via DQ) [Singles match]

Wyczekiwany debiut Samsona wreszcie nadszedł i mimo, że nie towarzyszyła mu specjalnie złożona otoczka, widownia i tak przyjęła go bardzo pozytywnie. Jego walka z Ambrosem toczyła się swoim całkiem porządnym tempem, komentowaniem zajęli się zaś Miz i Maryse. Po przyspieszeniu i rozwinięciu akcji (ten kopniak kolanem, łojezu co tam się stanęło) zabawa została nam jednak brutalnie ucięta przez A-Listera, który widząc szansę na dopieczenie Ambrosowi zdecydował się zaatakować Samsona aby zapewnić mu zwycięstwo poprzez dyskwalifikację. I tu pojawia się problem. Skoro od początku chciał to zrobić, to czemu nie wcześniej w trakcie walki? Zieje tu niemała dziura. Po wszystkim Elias spuścił Deanowi dodatkowy wpiernicz, kończąc negatywną passę czempiona i ten dość antyklimatycznie rozwinięty segment.

Finn Balor (w) vs. Karl Anderson [Singles match]

Dawni członkowie Bullet Clubu spotkali się w ringu na okoliczność zwyczajnej singlowej walki. No i powiedzcie mi, czy istniała szansa, że Karl wygra? Nie bardzo. Finn prowadził potyczkę przez cały czas. Na szczęście nie dominował on nad swoim przeciwnikiem, pozwalając mu na zachowanie godności i nie przypinanie łatki jobbera. Balor to bezkompromisowy czempion i pokonanie Andersona było zwykłą formalnością, ale jak zwykle wykonaną ze stylem i perfekcją techniczną.

Paul Heyman & Finn Balor Promo + Goldust Promo

Wróćmy do Króla Demonów – znalazł sobie nowego admiratora. Stęskniłem się za Heymanem, jego umiejętności z mikrofonem w ręku są nie do przecenienia i po raz kolejny udowodnił, że na ten moment nie ma drugiego takiego menadżera. Jego wychwalenia Balora połączone z życzeniami powodzenia od Brocka Lesnara, zostały przekazane w taki sposób, że aż mi się zrobiło miło. Przy jego umiejętnościach Finn wypadł blado, ale kto by nie wypadł w ten sposób przed taką legendą. Segment ten bardzo ciekawie rozwinął scenariusz i dał nam obietnicę czegoś interesującego w przyszłości.

A teraz drugie promo, i to jakie. Goldust powraca do chwały, a przynajmniej mam taką nadzieję. Jego promo, nagrywane w reżyserskim krześle, projektujące jego prawdopodobnie finalne dzieło okraszone było idealnie dobraną warstwą odniesień do postaci i jej historii a sam styl techniczny był bez zarzutu. Jego odcięcie od Golden Truth może mu przynieść coś naprawdę świetnego i życzyłbym sobie, żeby był to jeszcze jeden run z jakimś pasem. Na ten moment zaś cieszmy się czasem ofiarowanym Goldustowi i jego perfekcyjnemu poświęceniu postaci.

Alicia Fox vs. Sasha Banks (w) [Singles match]

Mecz trwający 2 minuty i 13 sekund nie jest najkrótszym na gali? RAW, obrodziło w ilość, ale nie długość. Sasha niemal zmiażdżyła Fox, nie dając jej dojść do jakiejkolwiek ofensywy. Nie do końca miało to jakiś sens a scenarzyści postanowili rozwinąć fabułę po walce. Noam Dar zdecydował się trochę podroczyć się zwyciężczynią, a ta postanowiła uciszyć go szybkim plaskaczem. Jej nieuwagę wykorzystała Fox, nokautując przeciwniczkę i całując się z partnerem nad wpół nieprzytomną Sashą. Czy miało to sens? Jakiś miało. Czy było zbyt pospieszone i sprzedane niemal w pigułce? Oj było. Feud wygląda na taki, który ma być jedynie pretekstem dla tego aby Alicia i Banks pojawiały się na wizji a to zwyczajnie niezbyt dobrze.

Apollo Crews vs. Kalisto (w) [Singles match]

No i kolejny mecz trwający poniżej trzech minut. Dlaczego tym razem wszystko skończyło się tak szybko? Panowie postanowili zlekceważyć umiejętności Kalisto a do tego sam Titus ciągle wykrzykiwał Crewsowi polecenia, nie pozwalając mu się skupić na walce. No cóż, nie wszystko zawsze się udaje. Przynajmniej Kalisto dostał znowu jakąś wygraną. Znowu też jakąś taką na pół gwizdka, ale chociaż coś…

Austin Aries (w) vs. Tony Neese [Singles match]

Kolejny poplecznik Nevilla został rzucony na pożarcie Ariesowi. Tym razem padło na Neesa, który stał się dla Austina niemalże kukłą treningową do zaprezentowania czempionowi wszelkiego rodzaju chwytów, które czekają go na Extreme Rules. Po raz kolejny walka trwała mniej niż pięć minut, ale tym razem nie było wrażenia zwyczajnego zbycia całej potyczki. Panowie pokazali w swoim ograniczonym czasie naprawdę dużo, przekazując historię głównie w ringu i o to właśnie chodzi. Podobna do poprzednich walk forma, jednak kompletnie inne wykonanie, tym razem w pełni pozytywne.

Matt Hardy (w) vs. Sheamus [Singles match]

Niemalże najdłuższa walka RAW odbyła się pomiędzy członkami dwóch skłóconych tag teamów Mattem Hardym i Sheamusem. Jako można się domyślić towarzyszyli im partnerzy z drużyn. Zwycięzca miał wybrać warunki walki na Extreme Rules. Po raz kolejny niestety miałem wrażeniem, że jeden z braci zwyczajnie nie wyrabia kondycyjnie w ringu i porusza się wolniej i ociężalej od reszty. Na szczęście kontrował to świetnie sprawujący się Irlandczyk, starający się przekazać tyle sensownej agresji ile tylko mógł. Oczywiście finalnie o zwycięstwie zdecydowała ingerencja osób trzecich, bo gdy doszło do starcia pomiędzy Cesaro a Jeffem, Matt wykorzystał rozkojarzenie przeciwnika i jeden Twist of Fate załatwił sprawę, gwarantując braciom wybrany przez nich rodzaj walki – Steel Cage Match (czemu nie Ladders nikt nie wie). Ogólnie pojedynek można zaliczyć jako niezbyt fascynujący plus, szczególnie, że nic by się nie stało, gdyby w wyniku zamieszania to Irlandczyk wygrał. Troszkę polepszyłby się booking i ogólne wrażenie różnorodności.

Alexa Bliss (w) vs. Mickie James [Singles match]

DDT Alexy powoli wyrasta na jeden z potężniejszych finisherów w WWE. Już w w czwartej minucie walki zapewnił on jej zwycięstwo, sprowadzając Mickie niemalże do roli jobbera. To przykre. Żeby jeszcze bardziej pogrążyć legendę, Bliss postanowiła po raz kolejny wyjąć kij do kendo i przetrzepać nim trochę swoją byłą mentorkę. Na ratunek James ruszyła Bailey, która przejmując broń zmusiła Alexę do ucieczki. Może i to wszystko było zlepione na ślinę i niezbyt szanowało dziedzictwo Mickie, ale wszystko nadrabiała swoją charyzmą i zawziętością Little Miss Bliss. Dawno nie było wśród kobiet tak dobrego heela.

Bray Wyatt & Samoa Joe (w) vs. Roman Reigns & Seth Rollins [Tag team match]

Walka wieczoru z pewnością nie zawiodła fanów porządnego wrestlingu. Czwórka zawodników bezlitośnie wyniszczała się nawzajem w atmosferze niepewnych sojuszy i wzajemnej rywalizacji. Każdy wydawał się walczyć z każdym, mimo że technicznie rzecz biorąc do niczego takiego w trakcie spotkania nie doszło. Wszystko to stworzyli wrestlerzy, umiejętnie budujący strukturę potyczki i finiszujący ją bezwzględnym Conquita Clutchem ze strony Joego. W tym tygodniu to on był górą i pokazał, że i on również jest w pełni rzetelnym pretendentem do walki z Brockiem Lesnarem. Jeśli do tego dojdzie, z pewnością z olbrzymią chęcią zobaczymy taką walkę.

Ocena: 8/10

Może i na RAW zobaczyliśmy masę niepotrzebnych walk, które niewiele sobą wniosły, ale z drugiej strony otrzymaliśmy też niecodziennie wielkie ilości świetnych materiałów zarówno stricte ringowych jak i aktorskich. Czerwoni naprawdę dobrze spełniają swoje zadanie przed Extreme Rules. Oby tak dalej.