„Jak zrobić z siebie hipokrytę”, czyli pseudofan wrestlingu w pigułce
Długo zastanawiałem się nad tym czy zabrać się za pisanie tego artykułu. Miałem go w głowie mniej więcej od miesiąca, ale zdecydowanie brakowało weny. Wiem też, że wielu osobom się narażę, bo podświadomie będą wiedzieli, że o nich piszę, ale nie da się ukryć, że zajmuję się dziennikarstwem wrestlingowym od siedmiu lat i za każdym razem pisałem to, co uważałem za słuszne. I nie chodzi mi oczywiście o to, że będę wypominał każdemu z osobna to, co zrobił. Bardziej chodzi o to, że przedstawię pewien model człowieka, a każdy, kto będzie się w ten model wpasowywał, nie będzie zachwycony.
Wspominałem na początku o braku weny. Pewnie ten stan trwałby dłużej, gdyby nie nagła śmierć Bray’a Wyatta. Wówczas zobaczyłem tak potężny festiwal hipokryzji, jaki można zobaczyć chyba jedynie w polityce. I piszę o was, pseudofani. Pseudofani, którzy potrafią na pstryknięcie palcem zmienić swoje nastawienie do danego zawodnika. Są jak chorągiewki na wietrze i ich podejście do zawodnika zależy tylko i wyłącznie od tego, w jakiej pozycji tenże zawodnik aktualnie się znajduje.
Dlaczego śmierć Bray’a była punktem przełomowym? Żeby to zrozumieć, należałoby przenieść się w czasie, a dokładniej do 22 kwietnia 2019 roku. Jest to data premierowego odcinka Firefly Fun House. Od tego momentu zaczął się okres hejtu, niepewności, ale przede wszystkim niezrozumienia postaci „Fienda”. Dogłębną analizę tego gimmicku zapewne jeszcze kiedyś zrobię, więc nie będę się dzisiaj rozpisywał na temat samej postaci. Chciałbym jednak zauważyć, że już wtedy pojawiały się komentarze, że ta postać jest nudna; że Bray się wypalił; że sam nie wie, jak dalej tę postać poprowadzić i inne tego typu bzdury. A co do FFH… te piękne komentarze, jak to Bray mówi bez sensu i tak naprawdę nie wiadomo, o co mu chodzi. Tak, moi drodzy – jeśli nie potraficie wczuć się w postać pełną symboliki i podtekstów, to ewidentnie nie będziecie wiedzieli, o co w niej chodzi i „co autor miał na myśli”. W taki oto sposób Bray powoli stawał się niezrozumiany i coraz mocniej nielubiany przez pseudofanów. Oczywiście nie chodzi mi o ludzi, którzy uważali, że postać Fienda wymaga zmian czy że była za mocna. Chodzi o gagatków, którzy mieli dużo do powiedzenia, kompletnie nie rozumiejąc, co dzieje się na ekranie telewizora.
Tak mijały kolejne miesiące narastającego niezadowolenia, aż w końcu jak grom z jasnego nieba spadła na nas informacja, że Wyatt został zwolniony. Szok? Owszem. Niedowierzanie? Jak najbardziej. I tak naprawdę tu mógłbym zakończyć, gdyby nie fakt, że te same osoby, które krytykowały Braya, w tamtym momencie zaczęły pisać, jak mocno będą tęsknić. Serio? Za kim tęskniliście? Za człowiekiem, którego mieliście dość? Za jego postaciami, których mieliście dość? Za „przehype’owanym grubasem”?
Tesowanie powrotu Bray’a było naprawdę fajne. Króliczek, kody QR i w końcu fenomenalny powrót, jeden z najlepszych w historii wrestlingu. Tylko jaki był problem? Ano taki, że Wyatt i WWE znów to zrobili – dali zbyt złożoną, zbyt skomplikowaną postać, jeszcze z dodatkiem w postaci Uncle Howdy’ego. Pseudofani mają to do siebie, że są jak dzieci – żądają czegoś natychmiast, a gdy tego nie dostają, wpadają w płacz i histerię. Żeby tego było mało, potrafią posłać wulgaryzmami, wyciągniętymi ze słownika ich patologicznych rodziców (tak, uważam przeklinanie przy dzieciach za objaw patologii). Sytuacja stała się na tyle skomplikowana, że WWE samo nie wiedziało, co ma dalej robić, stąd też (moim zdaniem) nie zdecydowało się na walkę Howdy vs. Wyatt na WrestleManii. Ten kochany Bray z Extreme Rules stał się jednym z największych wrogów pseudofanów, bo nie dostali oni wyjaśnień na tu i teraz. Długi booking i budowanie postaci nie istnieje dla takich ludzi. Liczy się tu i teraz!
Aż nadszedł ten feralny dzień – 24 sierpnia 2023r. Świat wrestlingu wstrzymał oddech. Smacznie sobie spałem tej nocy. Budzę się po 07:00 i widzę, że mniej więcej po godzinie 01:00 w nocy dostałem wiadomość od przyjaciela o treści „wstawaj ku*wa” wraz z zamieszczonym screenem z Twittera Triple H’a. Zanim dotarło do mnie, co się stało, minęło kilka minut. Przez parę dni chodziłem chciało mi się płakać, ale też narastała we mnie frustracja. Co wejście na Facebooka, to kolejna dawka wstawek odnośnie Wyatta. A to jakie dał emocjonalne promo po powrocie, a to jakie FFH było cudowne, a to jak wielki potencjał drzemał w tym zawodniku i inne tego typu rzeczy. Większość stron wrestlingowych ze zmienionymi avatarami, mnóstwo podcastów, insynuacji i domysłów. Wśród tego wszystkiego oczywiście PWI, które uznało Fienda za najgorszy gimmick rocku, to tak na marginesie.
Co jednak było najbardziej frustrujące? Komentarze pseudofanów. „KOCHAMY CIĘ BRAY”, „BYŁEŚ MOIM ULUBIONYM ZAWODNIKIEM”. I okej, ja wiem, że dużo ludzi pisało to szczerze. Sam utożsamiałem się z Brayem nie tylko jako wrestlerem, ale także człowiekiem. Chodzi mi jednak o osoby, które dosłownie kilka dni wcześniej wieszały psy na Bray’u, a w chwili jego śmierci przedstawiały się jako najwięksi fani. A wszystko po to, by dostać kilka serduszek pod swoim komentarzem.
Wyjaśnijmy sobie coś: to WY, pseudofani, jesteście jednym z powodów, dlaczego community wrestlingowe jest uznawane za gorsze nawet od piłkarskiego.
To WY jesteście powodem, dlaczego dla wielu wrestlerów lata poświęceń przestają mieć sens
I – co najważniejsze – to WY jesteście powodem, dlaczego nie ma już z nami takich ludzi jak Hana Kimura.
Jasne, w nasze polskie community zagląda mało ludzi zza Oceanu. Problem jednak polega na tym, że piszecie też te głupoty na zagranicznych forach i macie sobie podobnych na całym świecie, w tym w Stanach Zjednoczonych. Jesteście całkowicie bezkarni. Jecie chipsy, popijacie je colą i piszecie to, co wam ślina na język przyniesie. Totalnie bezrefleksyjnie, antypatycznie. Nie wiem czy to rodzaj socjopatii, czy po prostu braku wyczucia, ale zalecałbym wizytę u psychologa lub psychiatry. Nie macie pojęcia, ile krzywdy mogą wyrządzać wasze słowa i jak bardzo robicie z siebie hipokrytów w oczach ludzi. Was to jednak nie interesuje, prawda? Przecież „hehe jak można się przejmować opinią jakiegoś randoma z Internetu XDDDDD”. Skoro twoja opinia ma nie wnosić czegokolwiek do dyskusji i ma nie trafić do odbiorcy, to po co ją wystawiasz? I dlaczego gdy jest ku temu szansa, to zmieniasz swoje zdanie? Aż tak zależy ci na poklepaniu cię po plecach przez kolegów z grupy?
Zdaję sobie sprawę, że ten tekst jest mocny, być może także chaotyczny i nie do końca wyczerpałem temat. Piszę go jednak bez przygotowań, a po prostu z głębi tego, co czuję i jak mocnej frustracji doznałem w ostatnich dniach.
Bądźmy po prostu dla siebie ludźmi; jeśli krytykujemy, to róbmy to konstruktywnie i przede wszystkim – nie bądźmy hipokrytami. Bądźmy FANAMI, a nie PSEUDOFANAMI.
Tyle ode mnie,
Cześć