Goldberg vs. Lesnar – 86 sekund które podzieliły fanów

Od opinii typu: „największy bullshit w historii” czy „WWE się skończyło”, po „dobrze, że Lesnar w końcu przegrał”. Main Event niedzielnego PPV, WWE Survivor Series wzbudził potężne emocje. Jak zwykle jednak w takich przypadkach, prawda leży gdzieś po środku. Wpis ma na celu zebranie tego wszystkiego co dotyczyło walki Goldberga z Lesnarem i przeanalizowanie czy to co się wydarzyło, powinno zostać wymazane z historii WWE.
Fantasy Warfare, rewanż za WrestleManie XX, pierwszy mecz Goldberga od prawie 13 lat – w ten sposób reklamowane było największe starcie listopadowego PPV od WWE. Jak to wszystko się skończyło? 86 sekund, dwa Speary, jeden Jackhammer i było po wszystkim. Brock Lesnar przegrał po raz pierwszy od kilku lat, bestia która pokonała wszystkich, przerwała streak Undertakera… zaraz, przecież Lesnar przegrał i to nie tak dawno, właśnie z „Deadmanem”.
To wszystko wina Romana Reignsa!
Pojedynek o którym przed chwilą wspomniałem, to oczywiście rewanż między Takerem, a Lesnarem z SummerSlam 2015. Tak wiem, końcówka była tam kontrowersyjna, a Lesnar finalnie wygrał cały feud jednak Brock przegrał! Trzeba przypomnieć, że powrót „Bestii” do federacji to przez pierwsze miesiące również były porażki. Extreme Rules 2012 i WrestleMania 29 to przegrane z Ceną i Hunterem. Prawdziwa dominacja byłego UFC Heavyweight Championa zaczęła się na SummerSlam 2014 i wtedy to również… zaczęto budować jego pogromce. Wiadomo oczywiście o kim mowa. Super-Roman jednak nie został ciepło przyjęty przez fanów i na ostatniej prostej do WrestleManii 31, zdobycia tytułu WWE i pokonania Lesnara, minął się z przeznaczeniem. A to on właśnie miał zyskać, potężny push po pokonaniu tego, który przerwał streak. WWE jednak odpuściło sobie i przełożyło push Romana na przyszły rok. Dlaczego o tym wspominam? Z prostej przyczyny, chodzi o komentarze typu: „Ta walka napluła na karierę Ceny i innych oraz streak Takera”. Nie napluła i była od tego daleko. Pociąg z pushem porównywalnym do tego który miał dostać Roman, już dawno odjechał. Pokonanie Brocka to wciąż jest wielkie wydarzenie, jednak moment w którym można było wycisnąć z tego największe soki już przeminął. Lesnar stracił pas już dawno temu, nie jest więc osobą która rządzi i dzieli w WWE, osobą która ma federację w garści. A taki motyw również byłby bardzo dobry, przy promowaniu jego ewentualnego pogromcy. Taka nowa gwiazda byłaby uznawana za wyzwoliciela federacji, w której dominowała „Bestia”. Z przymrużeniem oka, można więc stwierdzić, że wszystkiemu winny jest Roman Reigns (nawiązując do segmentu Highlight Reel z ostatniego RAW), który nie był gotowy na status Main Eventera.
Goldberg nie miał prawa przecież wygrać! No… jednak miał!
Jedna z największych gwiazd WCW to nie jest osoba, która z chęcią by się podłożyła, na przykład nowej gwieździe. Goldberg widział dla siebie tylko jedno miejsce w tym biznesie i było ono na samym szczycie. Miałem to z tyłu głowy przed galą i nawet stawiając na to, że wygra Lesnar, nie skreślałem całkowicie powracającego Billa. Jeżeli dodamy do tego, jak często Goldberg wspominał o swojej rodzinie po samym powrocie, nagle szanse wyglądały wyrównanie. Dużo osób jednak to lekceważyło, przyznaję, ja również. Bo jak to, nasz ukochany Brock miałby przegrać z dziadkiem który wraca po ponad dziesięciu latach do ringu? To niedopuszczalne! Prawda jest jednak taka, że ten „ukochany Lesnar” nie był już tak potężnym „dealem” wśród fanów. Jasne, wciąż jest mega gwiazdą, jednak coraz to więcej ludzi nużyło to, jak WWE traktuje Brocka. Żaden z aktywnego rosteru nie miał z nim najmniejszych szans, poza legendami (tu wraca przykład wspomnianego Undertakera), no właśnie, legendami. Nagle więc wraca człowiek który przyczynił się do sukcesu WCW, osoba która jest bohaterem dla większości starszych fanów tego biznesu, którzy wychowali się na poniedziałkowych wojnach Raw z Nitro. Goldberg był więc lekiem na całe zło, które rozpętał Lesnar w federacji. Skoro aktywny roster nie mógł go zatrzymać, musiał zrobić to ktoś spoza WWE. Wybór był tak dobry, że po tak słabej walce, Goldberg nie został wygwizdany, wybuczany, źle odebrany… nie, on był wciąż tak samo cheerowany jak wcześniej. Zaraz po walce jak i na RAW, fani chantowali: „Goooldberg”, jakby niedzielne starcie z Lesnarem, było porządnym i dobrym Main Eventem. A przecież dobrze wiemy, że nie było.
Kasa, misiu, kasa! WWE zrobiło to tylko dla pieniędzy!
Money, money, money… It’s a rich man’s world – tak sobie śpiewała Abba. Prawdą jest, że w WWE ostatnio wiele rzeczy dzieje się, tylko po to, aby czerpać później jak największe zyski. Przykład? Zapowiadane powroty, których tak bardzo większość fanów nie lubi. Nie muszę chyba tłumaczyć na czym to polega, prawda? Mówimy, że The Rock będzie na następnym RAW, nagle czerwona tygodniówka zalicza spory wzrost oglądalności. Argument, że Goldberg wygrał tylko dlatego aby WWE mogło zyskać na tym więcej pieniędzy jest bezsensowny. Samo ogłoszenie tego starcia, to zyski, nieważne było to kto wygra ani jak. Nie sądzę, że od początku, gdy tylko Goldberg powrócił, taki był właśnie plan na rozegranie tej walki. To, że booking tej walki był tragiczny, jest jasne. Ale booking nie ma nic wspólnego z pieniędzmi które WWE mogłoby zyskać. Akurat w tym przypadku, to mogli je co najwyżej stracić, właśnie przez oburzonych takim obrotem spraw fanów.
Zamiast wypromować nową gwiazdę, dali wygrać 50-latkowi
Wbrew temu co napisałem w pierwszym punkcie, pokonanie Brocka to wciąż spora sprawa. Można więc było w ten sposób kogoś wypromować. Trzeba by było jednak takiej osobie zaufać w stu procentach. Musiałby to być ktoś, kto na pewno sprawdziłby się na pozycji kluczowego gracza federacji. Nie jest tajemnicą, że gwiazdy z przeszłości, gdy wrestling był cool i miał najlepszą oglądalność, są dużo lepsze, niż te które mamy obecnie. Dlatego tak bardzo oczekujemy wszelakich powrotów, naszych bohaterów z przeszłości. Jak zostało wcześniej wspomniane, Lesnar radził sobie z każdym z aktywnego rosteru. Na SumerSlam zmierzył się z Randy’m Ortonem, wypromowaną już gwiazdą WWE. „Bestia” zniszczyła „Żmiję” w walce wieczoru, która również została odebrana bardzo dwuznacznie. Nikt się nie mógł równać z Lesnarem. Budowanie od nowa jego pogromcy, byłoby więc bardzo długim procesem. WWE chyba nie miało pomysłu na to, kto mógłby to być, stawiając wcześniej wszystko na Reignsa. Dlatego też nie użynali kury znoszącej złote jaja i dawali coraz to kolejne duże walki Lesnarowi. W końcu powrócił Goldberg, ktoś, kto nie musiał być promowany dodatkowo, żeby jego zwycięstwo nad Brockiem było wiarygodne. Dlatego właśnie to on pokonał Brocka, ponieważ wyglądało to w pewnym sensie… naturalnie. W końcu Lesnar nie pokonał Billa na WrestleManii XX, nie zdołał też zrobić tego w niedzielę. Wszystko wskazuje więc na to, że ujrzymy trzecie starcie tych zawodników, kończące tą sagę, o tym jednak nieco później.
To wszystko dla synka
Mówiło się wcale nie tak dawno, że potencjalny powrót Goldberga, może mieć miejsce w TNA. Abstrakcja, prawda? Biorąc pod uwagę w jak fatalnej kondycji finansowej jest Dixieland, wszystko wydaje się być wytworem czyjeś wyobraźni. Goldberg, pomimo tego, że jest zapewne bardzo zadowolony z pieniędzy jakie teraz dostaje w imperium Vince’a miał inny powód powrotu niż zarobek. Chodzi o jego syna, który jest tak eksponowany, gdy tylko na arenie pojawia się Bill. Były mistrz WCW chciał udowodnić małemu, że wciąż potrafi skopać komuś tyłek. Słodkie to, prawda? Ojciec który pragnie udowodnić synowi, że wciąż potrafi robić to, co uczyniło go sławnym. Syn zobaczył w nim bohatera, który w minutę rozprawia się z Lesnarem i wszyscy żyli długo, szczęśliwie i wszyscy byli zadowoleni z walki wieczoru Survivor Series. Koniec bajki. Rozumiem dlaczego Goldberg chciał wrócić. Spadło na niego nieco hejtu, przynajmniej wśród polskiej społeczności fanów wrestlingu, od osób które winiły go za taki main event. Dobrze wiemy jednak, że nie był to jego pomysł. Tak naprawdę, to Goldberg niczym tu nie zawinił. Bardziej obarczeni takimi zażaleniami powinni być Vince czy sam Brock. Pomimo tego i tak niektórzy powiedzą, że przyszedł part-timer i zniszczył bestie którą WWE miało. Zły Goldberg, jaki on zły.
O co wy się kłócicie? Przecież każde zaskoczenie jest dobre!
Jest też grupa ludzi, którzy biorą to co wydarzyło się w niedzielę, bez żadnego narzekania. Nie mogę się w tym przypadku zgodzić z nimi ani trochę. Czyli, jeżeli teraz damy pas Jamesowi Ellsworthowi, to również będą skakać z radości? Albo, gdy Roman Reigns na następnym RAW z niczego, nagle stanie się mistrzem Universal? W końcu zaskoczenie, to zaskoczenie. Nagle jednak 99% procent tych ludzi zmieniło by zdanie co do tego, że każda niespodzianka jest świetna. Nie jest. Booking tej walki właśnie taką niemiłą niespodzianką był i nic nie jest w stanie tego obronić, żaden argument.
Wrestling umarł w tym dniu!
Kolejne ciekawe stwierdzenie! Takie samo słyszałem całkiem niedawno od przeciwników segmentów typu Final Deletion. Przecież to zabiło jakikolwiek realizm w naszym ulubionym hobby! W tym przypadku, zabita została logika. Muszę jednak was zasmucić. Wrestling wciąż ma się dobrze i żyje. Zdarzają się rzeczy bardzo dziwne w tej rozrywce, momenty niewytłumaczalne i bezsensowne. Jednak nie bez przyczyny WWE często nie wraca do storyline’ów które działy się więcej niż rok temu. Ludzie zapominają. Wrócą myślami do tego momentu za kilka lat, jednak nie będzie to rzutowało na ich odbiór produktu, na przykład w 2020 roku. Walka Lesnara z Goldbergiem to po prostu coś, co będzie później przypominane w zestawieniach na przykład od WhatCulture, typu: „10 Things WWE Wants You To Forget About…”. Gdyby wrestling miał umrzeć po bezsensownych walkach czy segmentach już dawno by go nie było. Katie Vick się kłania…
Przestaje oglądać WWE!
W końcu! Zapraszam, inne federacje naprawdę mają dużo ciekawego do zaoferowania. Muszę Cię jednak zmartwić, tam nie ma potężnego budżetu, wielkich aren i osobie która od dawna ogląda tylko imperium Vince’a będzie się bardzo trudno przestawić na np. ROH czy NJPW. Skoro jednak zabolał Cię jeden wynik, jednej walki w federacji to kiepski z Ciebie fan. Zresztą dobrze wiemy, że i tak wrócisz do WWE prędzej czy później, będąc przyzwyczajonym do super gwiazd które wykreowało WWE.
Co dalej?
Może się wydawać, że podobał mi się Main Event tegorocznego Survivor Series. Byłem jednak daleki od zadowolenia. Nie zwalam jednak tego na Goldberga, Lesnara, Vince’a czy wszystkich innych, a po prostu akceptuje i czekam co zrobią z tym faktem dalej. Oczywiście, zajęło mi trochę, zanim dotarło do mnie co się wydarzyło. To był podobny moment do przerwania streaku Undertakera, coś teoretycznie niemożliwego, stało się rzeczywistością. Wtedy ma się dwa wyjścia, albo to zaakceptować, albo atakować wszystkich i wszystko wokół. Jako, że wrestling to moje hobby, to chce, żeby dostarczało mi rozrywki. W przypadku WWE, chce, żeby rozrywka była czerpana przeze mnie z opowiadanej mi historii. A ta, właśnie dzięki takim walkom, piszę się pogrubioną czcionką i będzie zapamiętana na lata. Jestem zły na to jak to rozegrano w kwestii bookingu, o czym już tu wspomniałem. Mogli przedłużyć walkę o kilka minut, nawet bez zmiany wyniku. Wtedy może więcej osób by zaakceptowało to, co zostało im przedstawione? Z czym zostajemy po Survivor Series i RAW? Goldberg w Royal Rumble Matchu i prawdopodobna interwencja Lesnara która doprowadzi do ich walki na WrestleManii 33. Wtedy to Brock ma wygrać i wbrew pozorom, może wyjść na jeszcze większego kozaka, niż był. Bo w końcu Bill to jedyna osoba na którą nie znalazł sposobu. Wygrywając z nim już naprawdę nikt nie będzie w stanie mu zagrozić. Może więc są jakieś pozytywy tego co wydarzyło się w niedzielę?
Zapraszam do dyskusji!
Opinia przedstawiona w tym artykule jest subiektywna, więc tak jak wydarzenia z PPV, postarajcie się ją zaakceptować 😉