Ostatnio jednym z najgorętszych wrestlingowych newsów krążących w internecie była nowinka odnośnie rzekomego main eventu Wrestlemanii 34, którym ma być starcie Romana Reignsa z Brockiem Lesnarem. Brzmi znajomo, prawda?
Panowie mieli okazję spotkać się na scenie największej ze wszystkim. Było to dwa lata temu w Santa Clara. Może i starcie swoją brutalnością dostarczyło szerszej publice rozrywki i zakończyło się happy endem w postaci cash-inu Setha, jednak nie było wydarzeniem, które głęboko zapadłoby w naszą pamięć. Cały feud był bezbarwny, podbudowa nudna, a Reigns w zupełności nie był w stanie nawiązać walki z Heymanem na mikrofonie (I can, I will – jeden z gorszych catchphrase`ów, serio) przez co cała atmosfera programu nie ekscytowała nas tak, jak powinna na ostatniej prostej Wrestlemanii – zwłaszcza, jeśli mowa o main evencie. Czyżby czekała nas powtórka z rozrywki w roku 2018?
Niewątpliwie jest to dalekosiężny plan, wiele może się zmienić do przyszłorocznej Wrestlemanii. Śmiało jednak można postawić dużą kasę na to, że właśnie (ku uciesze fanów) Roman ma zastąpić Johna Cenę w roli twarzy federacji i… największego babyface`a. Jak możemy to odnieść do obecnej struktury w WWE? Krótko zwięźle i na temat
Jeżeli taki plan rzeczywiście ma być realizowany w najbliższym czasie, to śmiało można uznać pana Vince`a za kogoś, kto lubi strzelać sobie w stopę, bowiem nie jest to coś, co zadowoliłoby znaczną część fanów.