Recenzja z Tygrysicem: SummerSlam 2017

SummerSlam jest powszechnie uznawane za drugą najważniejszą galę WWE w ciągu roku. Jest to jedna z aktualnie czterech imprez, która łączy federacje RAW i SmackDown. Czy połączenie sił niebieskich i czerwonych zagwarantowało fanom niezapomniane wspomnienia? A może było źródłem podwójnej katastrofy?
Baron Corbin vs. John Cena (w) [Singles match]
Początki niestety nie zwiastowały niczego dobrego. Po ostatnim, wybitnie nieudanym cash-inie Corbin spotkał się w ringu z Ceną. Ingerencja Johna w zmarnowanie walizki mogła być detonatorem, którego użycie wznieciłoby morderczą furię w Baronie. Nic bardziej mylnego. Cena niemalże zabawiał się swoim przeciwnikiem w ringu, a wszelkie momenty ofensywy Corbina miały bardzo znikomy wpływ na zachowanie Johna. Po niezbyt pasjonującej walce John wygrał czysto dzięki swojemu, klasycznemu AA. Cała potyczka była dowodem, że trzeba uważać na to, co mówi się w social media, a to dlatego, że nagły de-push Barona najprawdopodobniej spowodowany jest jego nieodpowiednimi wypowiedziami na twitterze. Szkoda, wielka szkoda.
Naomi vs. Natalya (w) [Singles match o SmackDown Women’s Championship]
Walka o pas mistrzowski pań z niebieskiej federacji zdecydowanie nie należała do tych najbardziej wyczekiwanych. Ot pojedynek jakich wiele, którego źródłem jest napędzanie dynamiki mistrzowskiego trofeum. Niewiele osób spodziewało się, że wizualnie wyjątkowa Naomi straci swój pas. Nie kiedy wychodzi w tak świetnym, wydawałoby się, że futrzanym płaszczu, mieniącym się wszystkimi kolorami palety RGB. Ale no cóż, po kolejnym dziesięciominutowym starciu, wypełnionym po prostu przyzwoitą akcją bez wyróżniających się elementów, niespodziewanie zwyciężyła Kanadyjka. Nie widać w tym większego pomyślunku czy idei, ale akurat temu wynikowi dam szansę. Może się to jakoś sensownie rozwiąże w czasie.
Big Cass (w) vs. Big Show [Singles match; Enzo Amore wisi nad ringiem w klatce na rekiny]
Przed rozpoczęciem meczu na ring klasycznie wyszedł Enzo Amore, aby uraczyć widownię jednym ze swoich charyzmatycznych promo. Jest to wyraźnie największy atut Nowojorczyka, bo do wrestlingu się on ostatnimi czasy nie nadaje (nie ze swojej winy a scenarzystów). Jego wypowiedź miała niemalże wszystkie zalety dotychczasowo przez niego prezentowane, jednakowoż Amore trochę spuścił z tonu w kwestiach humorystycznych. Jego wystąpienie przerwał Big Cass, do którego chwilę później dołączył Big Show. W kwestii samej walki – nie za wiele się tam działo. Była to jedyna potyczka wieczoru, w której tłum tak wyraźnie skandował „booooring”. Niespodziewanie sam aspekt Enzo umieszczonego w klatce się opłacił, gdyż to jego poczynania zbierały najwięcej emocji tłumu. Na finiszu starcia, Amore zaczął się rozbierać, a potem natarł się jakimś olejkiem, dzięki któremu przecisnął się przez kraty i zszedł do ringu, odwracając uwagę niedawnego partnera. Cass jednak nie miał zamiaru przejmować się dodatkowymi trudnościami i jednym Big Bootem wyeliminował Amore z meczu, po czym dokończył dzieła zniszczenia na kontuzjowanym w zeszłym tygodniu Gigancie. Nowy heel RAW pewnie pokonał dwóch wrestlerów, dzięki czemu wydaje się być jedną z najbardziej dominujących sił w obozie czerwonych. I tak jak sama walka nie pasjonowała, to wszystko wokół niej, włącznie z bookingiem, zwyczajnie zadziałało i przyniosło mi niezłą dawkę rozrywki.
Randy Orton (w) vs. Rusev [Singles match]
Była to pierwsza z dwóch tragedii tego wieczoru. Zanim walka zdążyła się rozpocząć, Rusev zaatakował Randy’ego od tyłu. Bułgar rzucił kilka razy Viperem w różne elementy pozaringowe, po czym wrzucił go pomiędzy liny i kazał sędziemu rozpocząć walkę. Po dziesięciu sekundach od dźwięku gongu Rusev leżał pokonany po niespodziewanym RKO. Ja rozumiem, że Orton oczekiwał jakiegoś zadośćuczynienia za krzywdy wyrządzone mu przez Jindera, ale czemu kosztem ukochanego Bułgara? W wyniku tej walki, żaden z nich nie wygląda na silną postać, a co więcej, ciężko określić, co można by teraz z nimi zrobić… Dramat.
Alexa Bliss vs. Sasha Banks (w) [Singles match o RAW Women’s Championship]
Alexa i Sasha to moje aktualnie ulubione żeńskie postacie z katalogu czerwonych. Nic więc dziwnego, że czekałem na ich walkę z niemałymi nadziejami i mogę spokojnie powiedzieć, że się nie zawiodłem. Bardzo heelowy, agresywny styl Bliss świetnie komponował się z tym prezentowanym przez Banks. Ich kolejne ruchy miały w sobie wyraźne zaangażowanie i zawzięcie. Obie wrestlerki wyraźnie sobie nie odpuszczały, prezentując momentami brutalne widowisko. Bardzo się ucieszyłem, że Alexa wreszcie nie była prezentowana jako delikatnie tchórzliwy czempion. To była po prostu uczciwa, mała bitwa obu pań. Finalnie to The Boss górą, zmuszając czempionkę do odklepania po koleinym z kolei Bank Statement. Teraz o pas będzie się ubiegać nie tylko Bliss, ale i w swoim czasie również Bayley, a to świetny materiał na przyszłość.
Bray Wyatt vs. Finn Balor (w) [Singles match]
Po raz kolejny powtórzę – żal mi, że zmiana wizualna w Demon Kinga nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami w stylu walki. Finn po prostu od czasu do czasu strzeli inną pozę, albo wyszczerzy zęby. Niemniej jednak całą walkę muszę ocenić na plus. Wszelkie aspekty wizualne były na bardzo wysokim poziomie – wyjścia obu wrestlerów były bardzo klimatyczne, makijaż Balora efektowny, a utrzymująca się wkoło ringu mgła pomysłowa. Do tego panowie są po prostu niezwykle utalentowanymi wrestlerami i w ciągu dziesięciu minut dali się z siebie naprawdę dużo. Fundamenty ich feudu nie były zbyt mocne, przez co gra psychologiczna była mocno ograniczona, jednak Bray i Finn starali się z nich wyciągnąć ile mogli. To był po prostu wysokiej jakości wrestling. I nic więcej.
Cesaro & Sheamus vs. Dean Ambrose & Seth Rollins (w) [Tag Team match o RAW Tag Team Championship]
Nowo powstały tag team Ambrosa i Rollinsa to jeden z aktualnie najgorętszych tematów wśród fanów WWE. Dwie trzecie The Shield schodzące się ze sobą, wzbudziły olbrzymie emocje, dzięki czemu widać było, że widownia przez całą długość meczu siedziała na krańcach swoich siedzeń. Oprócz momentu, w którym na arenie pojawiła się piłka plażowa. Tłum zaczął wtedy skupiać swoją uwagę na nadmuchiwanej zabawce, delikatnie ignorując to, co działo się w ringu. Wtedy uruchomił się nasz superbohater – Cesaro. Szwajcar z prędkością światła wpadł w tłum, złapał piłkę i rozerwał ją siłą swych mięśni. Piękne. Od tego momentu wszystkie oczy wlepione były w ring, w którym obie drużyny dawały się z siebie 100% swoich możliwości. Cała czwórka rozumiała się perfekcyjnie i z zegarmistrzowską precyzją pilnowała swojej choreografii. Każdy element batalii był przemyślany i naturalnie wpleciony w jej przebieg. Gdy szala zwycięstwa została definitywnie przeważona, a w górę podniesione zostały ręce nowych czempionów, widownia oszalała. I słusznie – mieli przed sobą (w kwestii technicznej) najlepszą walkę wieczoru.
AJ Styles (w) vs. Kevin Owens [Singles match o US Championship; specjalnym sędzią jest Shane McMahon]
Feud Stylesa i Owensa był w ostatnich czasach obarczony piętnem niejasnych decyzji sędziowskich. Dlatego też do walki na SummerSlam zaangażowano młodszego McMahona, bo wiadomym jest, że jest on w stanie przyjąć na siebie parę ciosów i dalej uczciwie prowadzić mecz. W trakcie potyczki jego wytrzymałość była uwypuklana trochę zbyt często. Wynikiem tego było okazjonalne wrażenie, że to Shane jest tu najtwardszym zawodnikiem. Nie przeszkodziło to jednak AJ’owi i Owensowi w sprezentowaniu nam bardzo porządnego meczu. Wszystko w nim, gdy tylko dotyczyło tylko ich, było bardzo poprawne zarówno technicznie jak i psychologicznie. W mojej opinii było co prawda troszkę za dużo momentów, w których uczestniczył komisarz SmackDown. Ponadto mam wrażenie, że nadal obu wrestlerom nie pozwolono w pełni rozwinąć skrzydeł. Ale nic nie jest stracone. Nie wiadomo czy była to potyczka kończąca feud obu Panów, jednak jedno wiadomo na pewno – to co zobaczyliśmy na SummerSlam było po prostu solidną dawką frajdy.
Jinder Mahal (w) vs. Shinsuke Nakamura [Singles match o WWE Championship]
No i przechodzimy do drugiej katastrofy summerslamowego wieczoru. Jak można było potraktować Nakamurę z takim brakiem szacunku? Jeden z najlepszych wrestlerów na świecie stał się tylko jednym ze zwyczajnych pretendentów do pasa trzymanego przez żart-czempiona. Zacznijmy od faktu, że mecz nie był pasjonujący, ale nie był też nudny. Jego jedenaście minut zleciało szybko. Do tego przez większość czasu Shinsuke dominował, choć w niezbyt zdecydowanej manierze. Na sam koniec postanowiono jednak, że świetnym pomysłem będzie bezceremonialne przeklejenie finiszu niemal każdej z wygranych walk Jindera. Do ringu wchodzą bracia Singh, rodzeństwo dostaje wpiernicz, Mahal niespodziewanie łapie od tyłu przeciwnika i swoim finisherem kończy zabawę. Ani Jinder nie zasłużył na jakąkolwiek wygraną, ani Nakamura na jakąkolwiek przegraną. Niebiescy zawalili na całej linii.
Braun Strowman vs. Brock Lesnar (w) vs. Roman Reigns vs. Samoa Joe [Fatal 4-Way match o Universal Championship]
Patrząc na nazwiska biorące udział w najważniejszych walkach obu federacji nie ma się co dziwić, że to RAW otrzymało walkę wieczoru. Starcie 4 bestii elektryfikowało całą społeczność WWE, szczególnie, że utrata pasa przez Lesnara wiązała się z odejściem jego, jak i Paula Heymana. Od samego początku oczywistym stało się, że ostatnie spotkanie będzie bitwą. Wszyscy rzucili się na siebie z ogromną furią i zaangażowaniem. Na przestrzeni całej batalii użyto stołów komentatorskich, krzeseł i schodów. Po dwóch Running Powerslamach na pierwsze z wymienionych i Spearze przez barykadę Lesnar musiał opuścić walkę na szpitalnych noszach. Braun był bohaterem całej walki, dominując nad każdym kto wpadł mu w ręce. Reigns zawsze znajdował się odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, drocząc się z publicznością możliwością jego ewentualnej wygranej. Samoa zaś wydawał się podstępnie ukrywać, szukając okazji do wykorzystania chwil słabości reszty zawodników. Potyczka weszła w finalną fazę, gdy po kolejnych etapach rzezi, wbrew intencjom ratowników, Brock wrócił zza kulis i ponownie włączył się we wszechobecny chaos. To właśnie The Beast Incarnate w ostanim ujęciu gali trzymał pas mistrzowski w swych rękach. Wszyscy spekulanci jego odejścia do UFC musieli połknąć swoje słowa. Cała bitwę zaś można określić jako kreatywny pokaz popisowych ruchów i użycia elementów wyposażenia wokół ringu. Świetna zabawa – niekoniecznie dla całej rodziny.
Ocena: 7/10
Dwie wymienione przez mnie tragedie i nagły, brutalny de-push Corbina nie pozwalają mi na nagrodzenie The Biggest Party of The Summer wyższą oceną. Niemniej jednak momentami bawiłem się przy nim przednio i z miłą chęcią zobaczę co stanie się na najbliższym RAW. Ze SmackDown już nie mam tak pozytywnych oczekiwań.