Zainspirowany artykułem Briana Solomona z czerwcowego „Pro Wrestling Illustrated” (więcej o tym piśmie już wkrótce na łamach MyWrestling), chciałbym wciągnąć Was do dyskusji na temat „zawartości procentowej wrestlingu w wrestlingu”. Zwłaszcza, że opinie przedstawione w wyżej wspomnianym felietonie mocno pokrywają się z moimi.

Solomon pisze:

„Nigdy nie powinniśmy zapomnieć, że promo ma służyć walce. Jeśli promo zaczyna być punktem centralnym, nie ma nic wspólnego z walkami, lub – co gorsza – odwraca uwagę od walk, coś jest nie tak. Za każdym razem gdy ten biznes ma wzloty, dzieje się to za sprawą dobrze przeprowadzonych scenariuszy i promo prowadzących do długo-wspominanych epickich pojedynków, które spełniają wcześniej zbudowane oczekiwania. Jakkolwiek dużo rozrywki nie dostarczy promo, nie powinno istnieć dla samego siebie – to, co dzieje się w ringu, funkcjonuje przede wszystkim”

Zdarza się, że na dwugodzinnym Smackdown lub trzygodzinnym RAW dostajemy np. 30 minut walk, a reszta wypełniona jest segmentami, wywiadami i innymi zapychaczami. Zresztą, jak często zdarza Wam się obejrzeć galę od deski do deski, bez przewijania mniej interesujących fragmentów? Nie zrozumcie mnie źle: doceniam rolę budowania historii poprzez promo i wywiady. Ba, uwielbiam słuchać CM Punka, MJFa czy Drew McIntyre’a. Chodzi jednak o znalezienie odpowiednich proporcji, bo diabeł, jak zawsze, tkwi w szczegółach. Jeśli tylko 40% czasu antenowego jest przeznaczane na walki, to moim zdaniem coś jest nie tak.Oczywiście mamy drugi biegun – walki, które dzieją się bez wyraźnej podbudowy (syndrom AEW) i nawet jeśli wujek Meltzer oceni je na pięć gwiazdek, czujemy niedosyt.

Akcja w ringu jest najważniejszym elementem całego show. Cała reszta jest ważna, ale nie może dominować. Jeśli jedyną metodą na opowiadanie historii są utarczki słowne między wrestlerami zajmujące pół programu, coś jest nie tak. Rdzeniem są walki – gdy mają znaczenie, popychają fabułę do przodu, pokazują kim się interesujemy i dlaczego. A także prezentują zawodników od najlepszej strony. I pamiętajcie – ludzie nie skandują „this is awesome” podczas promo.

Akurat jestem świeżo po obejrzeniu kilku walk z drugiego dnia Dontaku w NJPW. Takagi vs Kidd (dla mnie 100% materiał na mistrza!), Nemeth vs Finlay czy Moxley vs Narita to przykłady świetnych walk podbudowanych rozsądną ilością wcześniejszych promo/historii. Nie miałem poczucia fabularnego niedosytu, a każdorazowe  ~20 minut, w trakcie których zawodnicy dawali z siebie w ringu wszystko, dopełniało całości wrażeń.

A Wy co sądzicie na ten temat? Jak w dzisiejszym wrestlingu powinny wyglądać proporcje pomiędzy pojedynkami i całą resztą? Dajcie znać w komentarzach na naszym Facebooku

Więcej postów

Przygodę z wrestlingiem zaczął w drugiej połowie lat 90., chłonąc WCW, WWF i ECW. Potem na 20 lat ta rozrywka zniknęła z jego radaru, ale czym skorupka za młodu nasiąknie... Dzisiaj skupia się na WWE, AEW i NJPW, sporadycznie zerkając na to co dzieje się na scenie niezależnej.